O tym, że dni Priebusa są policzone, wiadomo było już w momencie, gdy stanowisko nowego szefa ds. komunikacji Białego Domu objął Anthony Scaramucci. Priebus przez sześć miesięcy starał się zapobiec tej nominacji. Wraz z – obecnie już – byłym sekretarzem prasowym Seanem Spicerem tłumaczyli prezydentowi, iż finansiście Scaramucciemu brakuje doświadczenia politycznego i zdolności organizacyjnych.
Nic dziwnego zatem, że, gdy Scaramucci został zatrudniony na stanowisku szefa ds. komunikacji, publicznie zapowiedział, że zrobi czystki i zwolni m.in. szefa sztabu. Twierdził, że ma na to pozwolenie prezydenta, który rzekomo doszedł do wniosku, iż Priebus nie ma predyspozycji do nadzorowania operacji w Białym Domu.
Zanim objął urząd w Białym Domu, Priebus był szefem Krajowej Komisji Partii Republikańskiej. Od samego początku zatem reprezentował establishment, przeciwko któremu Trump występował w trakcie kampanii prezydenckiej. Jak twierdzą komentatorzy, Priebus nigdy nie zaskarbił sobie pełnego zaufania prezydenta ani nie miał wystarczająco dużo autorytetu, by zapanować nad dysfunkcyjnym Zachodnim Skrzydłem Białego Domu, w którym za sznurki pociąga Ivanka Trump i jej mąż Jared Kushner, a zbudowaniu porządku zapobiegają zmienne nastroje prezydenta.
Na niekorzyść Priebusa zadziałało też to, iż kolejne podejście od odwołania znienawidzonej przez republikanów Obamacare runęło w czwartek w gruzach. Priebus pilotował ten projekt we współpracy z przewodniczącym Izby Reprezentantów Paulem Ryanem. Udało im się w izbie niższej, ale nie w Senacie.
Teraz funkcja szefa sztabu przypadnie emerytowanemu generałowi Johnowi F. Kelly'emu, dotychczas pełniącemu funkcję sekretarza Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.