Elektryczna hulajnoga raz traktowana jak pieszy, innym razem to motorower

Elektryczna hulajnoga została w Warszawie potraktowana jak pieszy. Ale z wyroku lubelskiego sądu ws. tragicznego wypadku, w którym zginęło dziecko wynika, że e-hulajnogi nie mogą być traktowane jak piesi, a te o mocy 500 W nie powinny poruszać się po chodniku.

Aktualizacja: 22.04.2019 10:11 Publikacja: 21.04.2019 17:00

Elektryczna hulajnoga raz traktowana jak pieszy, innym razem to motorower

Foto: Adobe Stock

Po ostatnim wypadku z udziałem e-hulajnogi na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie rozgorzały dyskusje jak traktować takie pojazdy i gdzie powinno się nimi jeździć - po chodniku, jezdni, a może ścieżce dla rowerów. Wszyscy zgadzają się co do jednego: przepisy prawa drogowego nie nadążają za życiem i nie wskazują jak traktować e-hulajnogi.

Czytaj też:

OC nie dla hulajnogi, a dla użytkownika

Za elektrycznymi hulajnogami nie nadążają przepisy

Przypomnijmy - stołeczna policja ukarała mandatem czeską turystkę, która 18 kwietnia  ucierpiała w wyniku kolizji z elektryczną hulajnogą. Poturbowana trafiła nawet do szpitala. Policjanci uznali jednak, że nastolatek, który wjechał w turystkę, niczym nie zawinił. Miał prawo jechać chodnikiem, gdyż człowiek na hulajnodze, nawet e-hulajnodze, to zwykły pieszy. Nie miał szans wyhamować przed turystką, która nagle zmieniła swoją pozycję w momencie, kiedy próbował ją wyminąć. Był zbyt blisko niej. Policja poczyniła takie ustalenia  po wysłuchaniu świadków i obejrzeniu zapisów monitoringu.  Czeszka musiała zapłacić 50 zł.

Kilka lat temu zupełnie inne stanowisko niż stołeczni funkcjonariusze, zajął lubelski sąd. Wyrok dotyczył kierowcy miejskiego autobusu, w który na przejściu dla pieszych uderzył 10-latek jadący chodnikiem na e-hulajnodze. Chłopiec zmarł w szpitalu w wyniku odniesionych obrażeń.

Uzasadniając wyrok skazujący kierowcę autobusu, sąd stanął na stanowisku, że do zdarzenia przyczynili się zarówno kierowca autobusu, jak i ofiara wypadku.

Ostatnia droga do szkoły

Tragedia rozegrała się we wrześniu 2014 r. 10-latek jechał do szkoły mało wówczas popularnym pojazdem - elektryczną hulajnogą. On jechał chodnikiem, a obok autem poruszał się jego ojciec, nadzorując syna. Mieli spotkać się na parkingu obok centrum handlowego po drugiej stronie ruchliwego ronda.

Tą samą trasą i w tym samym kierunku jechał autobus miejski prowadzony przez  54-letniego Roberta K. W pewnym momencie autobus zbliżył się do skrzyżowania - jednego z bardziej niebezpiecznych w Lublinie. Jechał prawym pasem i jak twierdził kierowca - miał zielone światło. Na rondzie skręcił w prawo i od razu skierował się na pas do skrętu w lewo. Po drodze przejechał przez przejście dla pieszych.  Kierowca twierdził później, że dostrzegł dziecka na hulajnodze zbliżającego się do tego przejścia. Hulajnoga uderzyła w bok autobusu, chłopiec został wciągnięty pod autobus, który stanął dopiero po przejechaniu ponad 22 metrów. 10-latek doznał  bardzo wielu obrażeń ciała, przeszedł kilka operacji, ale lekarzom nie udało się go uratować.

Robert K. obarczał winą dziecko, które według niego wjechało na przejście na czerwonym świetle.

Zielone światło mieli obaj

W sprawie wypowiadało się wielu biegłych i świadków. Sąd Rejonowy w Lublinie ustalił, że zielone światło miał zarówno  kierowca autobusu, jak i chłopiec. Żaden z nich nie zachował szczególnej ostrożności podczas pokonywania skrzyżowania.  Zdaniem sądu kierowca autobusu jadący prawym pasem ruchu mógł dostrzec dziecko zbliżające się do przejścia chodnikiem  biegnącym wzdłuż jezdni, gdyby obserwował dokładnie otoczenie wokół pojazdu.

Za nieumyślne spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym sędzia skazał kierowcę autobusu na 8 miesięcy pozbawienia wolności, ale  zawiesił wykonanie kary na okres próbny na 2 lata.

- Kierowca  winien stosować zasadę ograniczonego zaufania i nie mógł zakładać, że dziecko zatrzyma się przed przejściem dla pieszych i umożliwi mu przejechanie kolizyjnego przejścia - stwierdził  Sąd.

Wskazał jednocześnie, że rozwiązanie, w którym zarówno dla skręcających i przejeżdżających przez kolizyjne przejście dla pieszych, jak i dla pieszych nadawany jest jednocześnie sygnał zielony jest skrajnie niebezpieczne dla dzieci.

- Dzieci, które przecież od przedszkola są uczone, że zielone oznacza idź a czerwone stój. Taka organizacja ruchu na przedmiotowym skrzyżowaniu i przejściu dla pieszych okazała się śmiertelną pułapką - zaznaczył Sąd.

Hulajnoga to nie pieszy

W uzasadnieniu wyroku Sąd przyznał, że Prawo o ruchu drogowym nie wypowiada się wprost co do poruszania się hulajnogą elektryczną. Nie oznacza to jednak, że z pozostałych norm tej ustawy nie można wyciągnąć wniosków co do charakteru takiej hulajnogi i sposobu, w jaki powinna się poruszać po drogach publicznych.

- Z pewnością hulajnogi elektrycznej nie można traktować jako pieszego tj. osoby znajdującej się poza pojazdem na drodze i niewykonującej na niej robót lub czynności przewidzianych odrębnymi przepisami; w tym również osoby prowadzącej, ciągnącej lub pchającej rower, motorower, motocykl, wózek dziecięcy, podręczny lub inwalidzki, osoby poruszającej się w wózku inwalidzkim, a także osoby w wieku do 10 lat kierującej rowerem pod opieką osoby dorosłej (art. 2 pkt 18 Prawa o ruchu drogowym) - stwierdził Sąd.

Jadący hulajnogą elektryczną taką, jak hulajnoga ofiary, nie jest również kierującym rowerem, bo rower to pojazd o szerokości nieprzekraczającej 0,9 m poruszany siłą mięśni osoby jadącej tym pojazdem. Rower wprawdzie może również być wyposażony w napęd elektryczny zasilany prądem o napięciu nie wyższym niż 48 V o znamionowej mocy ciągłej nie większej niż 250 W, którego moc wyjściowa zmniejsza się stopniowo i spada do zera po przekroczeniu prędkości 25 km/h (art. 2 pkt 47 Prawa o ruchu drogowym).

Jednak moc silnika hulajnogi, którą jechał chłopiec w Lublinie, wynosiła 500 W.

- Taka hulajnoga elektryczna może być traktowana jedynie jako motorower tj. w świetle art. 2 ust. 46 Prawa o ruchu drogowym pojazd dwu- lub trójkołowy zaopatrzony w silnik spalinowy o pojemności skokowej nieprzekraczającej 50 cm3 lub w silnik elektryczny o mocy nie większej niż 4 kW, którego konstrukcja ogranicza prędkość jazdy do 45 km/h - wskazał Sąd.

Ojciec nie powinien pozwolić

Niezależnie od tego, Sąd uznał że nieprawidłowe było poruszanie się przez małoletniego lat 10 po chodniku przedmiotem mogącym rozwijać prędkość ponad 20 km/h.

- Decyzja ojca dziecka, który zezwolił synowi na poruszanie się po chodniku hulajnogą elektryczną ograniczając się jedynie do swoistego nadzoru z wnętrza samochodu, którym się poruszał, była nieprawidłowa - podkreślił Sąd.

Rozważając wymiar kary dla kierowcy autobusu Sąd wziął pod uwagę fakt, że nie tylko on jest winny wypadku, bowiem był on skutkiem naruszenia zasad i przepisów ruchu drogowego także przez małoletniego. Nie przychylił się także do żądania ojca , który domagał się 10 tys. zł jako częściowej naprawy szkody związanej z częściową absencją w pracy po wypadku, przez co miał utracić część dochodów. Sąd uznał, że   orzeczenie odszkodowania byłoby niesprawiedliwe.

- Pamiętać należy, iż przynajmniej współodpowiedzialność moralną za zaistnienia wypadku ponosi również domagający się naprawienia szkody. Gdyby nie zezwolił on małoletniemu na poruszanie się hulajnogą elektryczną to nie powstałaby szkoda, której naprawienia się  domaga - stwierdził Sąd.

sygn. akt III K 302/15

Po ostatnim wypadku z udziałem e-hulajnogi na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie rozgorzały dyskusje jak traktować takie pojazdy i gdzie powinno się nimi jeździć - po chodniku, jezdni, a może ścieżce dla rowerów. Wszyscy zgadzają się co do jednego: przepisy prawa drogowego nie nadążają za życiem i nie wskazują jak traktować e-hulajnogi.

Czytaj też:

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konsumenci
Sąd Najwyższy orzekł w sprawie frankowiczów. Eksperci komentują
Prawo dla Ciebie
TSUE nakłada karę na Polskę. Nie pomogły argumenty o uchodźcach z Ukrainy
Praca, Emerytury i renty
Niepokojące zjawisko w Polsce: renciści coraz młodsi
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Aplikacje i egzaminy
Postulski: Nigdy nie zrezygnowałem z bycia dyrektorem KSSiP