Każdy urzędnik w Mołdawii będzie musiał rozmawiać i udzielać informacji w języku rosyjskim, jeżeli tego zażyczy sobie obywatel. Na budynkach urzędów i wszystkich instytucji państwowych będą musiały zawisnąć nowe tabliczki, również w rosyjskiej wersji językowej. To samo dotyczy „wyprodukowanych w kraju towarów i usług".
To tylko jedna z ustaw przeforsowanych ostatnio przez prorosyjską Partię Socjalistów. Oprócz języka rosyjskiego do Mołdawii powracają kremlowskie stacje, retransmisji których zakazano w kraju z powodu szerzonej propagandy kilka lat temu (socjaliści rządzą od 2019 roku). Prezydent Igor Dodon postanowił też przed odejściem uszczuplić swoje uprawnienia, podpisując przegłosowaną w parlamencie ustawę, która odbiera głowie państwa kontrolę nad Służbą Informacji i Bezpieczeństwa (SIS). Teraz najważniejszą służbą specjalną w kraju będzie zarządzał parlament, a w rzeczywistości odchodzący prezydent poprzez swoją frakcję.
– Socjaliści postanowili kontratakować, wykorzystując wszelkie możliwe narzędzia. Prowokują prawicowe i prozachodnie ugrupowania do jednoznacznych wypowiedzi na temat Rosji. A przecież Maia Sandu wygrała te wybory, bo udało się uniknąć tych podziałów, zachować centryzm – mówi „Rzeczpospolitej" znany kiszyniowski analityk Cornel Ciurea.
Zwyciężczyni tegorocznych wyborów prezydenckich prozachodnia Maia Sandu z ugrupowania ACUM zostanie zaprzysiężona 24 grudnia. Dodon zapowiedział, że weźmie udział w inauguracji swojej rywalki, ale następnego dnia już uda się „z ważną wizytą" do Moskwy. Zapowiedział też, że zamierza powrócić na stanowisko przewodniczącego Partii Socjalistów podczas zjazdu 30 grudnia.
Sandu skrytykowała wprowadzenie do urzędowego obiegu języka rosyjskiego i inne decyzje odchodzącego prezydenta, nawołuje do dymisji rządu i przedterminowych wyborów parlamentarnych.