Sienkiewiczowski Kali okazał się najbardziej wpływowym ideologiem polskiego życia politycznego drugiej dekady XXI wieku. Kali w prostych słowach wyłożył Stasiowi Tarkowskiemu swoją moralność: zły uczynek jest wtedy, kiedy ktoś Kalemu zabrać krowy; dobry zaś, to jak Kali zabrać komuś krowy.

Dziesięć lat temu Jarosław Kaczyński postanowił zbojkotować zaprzysiężenie Bronisława Komorowskiego. Mariusz Błaszczak tłumaczył wówczas przyczyny postępowania prezesa PiS, mówiąc: „Myślę, że jest to dość oczywiste, kiedy popatrzymy na to, co działo się wobec śp. Lecha Kaczyńskiego ze strony polityków PO, w tym samego Bronisława Komorowskiego, jeżeli też zwrócimy uwagę na to, że już po wyborze ze strony Komorowskiego w tej sprawie nie było żadnej refleksji".

Jutro na zaprzysiężeniu Andrzeja Dudy nie będzie między innymi Bronisława Komorowskiego, Marka Belki, Włodzimierza Cimoszewicza oraz Leszka Millera. Ten ostatni – który najmądrzejsze rzeczy mówił, jak to zwykle politycy, będąc poza polityką – oznajmił, że Duda „przyłożył rękę do niszczenia demokracji liberalnej w Polsce oraz trójpodziału władz, jak i podporządkowania sądownictwa władzy wykonawczej" i dlatego on, Leszek Miller, nie zniósłby obecności na jego zaprzysiężeniu.

Dziesięć lat temu prezes PiS nie umiał się wznieść ponad własne uprzedzenia i prywatne żale, by zobaczyć w zaprzysięganym prezydencie nie nielubianego Komorowskiego, lecz po prostu głowę polskiego państwa. Dziś grupa przeciwników władzy nie umie wyjść poza własną bańkę oraz narrację swoich środowisk i dojrzeć w Dudzie również głowę państwa, a nie polityka ze zwalczanego przez siebie obozu. Obie te sytuacje niszczyły i niszczą państwo. Obie pokazują zwolennikom obu stron, że nie ma spraw wyjętych spod logiki coraz bardziej agresywnej wojenki.

To sytuacja groteskowo symetryczna na poziomie jej odbioru przez zwolenników jednej i drugiej strony. Na moim Twitterze obok siebie pojawiały się wpisy z przeciwnych obozów, których autorzy twierdzili, że ich polityczni idole mieli lub mają prawo zachować się w taki sposób, bo „to całkiem co innego". Państwowiec może załamywać ręce, obserwując, jak z przekonaniem każdej ze stron o własnej moralnej wyższości niszczony jest szacunek dla państwa. To jakby dwa plemiona Kalich toczyły świętą wojnę na wielkiej tratwie, okładając się po głowach wyrwanymi z niej balami i podpalając to jedną, to drugą stronę. Tratwa się w końcu rozpadnie, ale zrozumienie tego przerasta rozum walczących.