Merkel rozbroiła AfD

Pochłonięta wewnętrznymi konfliktami AfD przestaje się liczyć, ale miejsce w Bundestagu ma zapewnione.

Aktualizacja: 18.07.2017 14:22 Publikacja: 17.07.2017 19:55

Frauke Petry nadała AfD obecny kształt, lecz ma poważne kłopoty wewnątrz partii.

Frauke Petry nadała AfD obecny kształt, lecz ma poważne kłopoty wewnątrz partii.

Foto: DPA

Jeszcze nie tak dawno AfD, czyli Alternatywa dla Niemiec, nowa partia na niemieckiej scenie politycznej, była na ustach wszystkich, w Niemczech i w Europie.

Spekulowano, że rozsadzi skostniały system partyjny od środka, że nie tylko wedrze się przebojem do Bundestagu, ale i będzie tam nieomal rozdawać karty. Lub też jej tam obecność zmieni niemiecką politykę na tyle, że uniemożliwi Angeli Merkel i jej CDU dalsze sprawowanie władzy. I że zmieni Niemcy, gdyż obnaży mechanizmy poprawności politycznej wywodzącej się z niemieckiego poczucia winy, które każe wielu Niemcom kochać bliźnich, nawet jeżeli nadużywają gościnności, wpraszają się tłumnie setkami tysięcy, a ich bracia w wierze organizują zamachy w całej Europie.

W końcu AfD, a także skoligacona z nią Pegida, czyli Patriotyczni Europejczycy przeciwko Islamizacji Zachodu, stanęła na czele oporu przeciwko tym zjawiskom. I poniosła porażkę. Przynajmniej w stosunku do pierwotnych oczekiwań i nadziei.

Zamiast kilkunastu procent poparcia jeszcze nie tak dawno temu obecne sondaże mówią o szansach wyborczych w granicach 6,5–9 proc. Przy tym dolna granica poparcia znajduje się niebezpiecznie blisko 5-proc. progu wyborczego. – Nie wyobrażam sobie nowego przywództwa wspólnie z Frauke Petry – oświadczył właśnie Jörg Meuthen, współprzewodniczący AfD, wraz z panią Petry, rozpoczynając nową rundę walki o władzę w partii. Nie byłoby to zaskoczeniem, gdyby nie fakt, że nowa wojna na górze rozpoczyna się dwa miesiące przed wyborami do Bundestagu.

W takiej chwili może wyrządzić partii jedynie szkody. Natomiast kolejny zjazd AfD zapowiedziano dopiero na grudzień tego roku. Wojna nie służy więc nikomu. Trwa jednak nieprzerwanie pomiędzy skrzydłem narodowokonserwatywnym z Frauke Petry na czele i konserwatywno-liberalnym, któremu przewodzi Jörg Meuthen.

Pierwsze nie ma nic przeciwko ścisłej współpracy z Pegidą, która jest uważana za organizację skrajnie prawicową, mającą sporo wspólnego z ideologią rasistowską. Drugie pragnie utrzymywać dystans wobec niemieckiej prawicowej ekstremy nierzadko o proweniencji neonazistowskiej.

AfD jest zdecydowanie przeciwko polityce imigracyjnej, chce utworzenia centrów dla uchodźców w Afryce Północnej, wprowadzenia zakazu finansowania meczetów z zagranicy, zakazu zasłaniania twarzy przez muzułmanki czy noszenia muzułmańskich chust w instytucjach publicznych. Opowiada się za wyjściem Niemiec ze strefy euro, wzmocnieniem kompetencji państw w UE, a w razie niemożności realizacji tego postulatu chce wyjścia Niemiec z UE.

W sumie jednak AfD kojarzona jest przede wszystkim ze sprzeciwem wobec polityki imigracyjnej rządu Angeli Merkel. Temu zawdzięcza swe dotychczasowe wyborcze sukcesy.

Jest obecna w 13 parlamentach krajowych i zapewne wedrze się w wyniku wrześniowych wyborów do Bundestagu. Będzie to pierwszy sukces tego rodzaju od pamiętnego wejścia do Bundestagu przez Zielonych w 1983 roku. – To zaostrzenie polityki Angeli Merkel w sprawie uchodźców rozbroiło AfD. W przekonaniu sporej części wyborców utrwalił się pogląd, że problem imigracji został już na dobre opanowany – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Jochen Staadt, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.

Pani kanclerz zapewnia, że sytuacja z 2015 roku już się nie powtórzy i do Niemiec nie przybędzie kolejna fala imigrantów. Trwa program deportacji wielu przybyszów, którzy nie mają szans na uzyskanie azylu. Ograniczono dla nich pomoc finansową, zaostrzona została polityka łączenia rodzin i karierę robi pojęcie Leitkultur, czyli kultury przewodniej, co wymaga od imigrantów respektowania niemieckiego systemu prawnego oraz społecznego.

Różnie to wygląda w praktyce, ale w wyniku zamknięcia granic dla imigrantów oraz funkcjonowania porozumienia UE–Turcja likwidującego tzw. szlak bałkański liczba nowych imigrantów systematycznie maleje.

W roku ubiegłym azylu szukało w Niemczech 280 tys. przybyszów, czyli mniej niż jedna trzecia w porównaniu z rokiem poprzednim. W tym roku będzie ich nie więcej niż nieco ponad 200 tys. Z taką liczbą Niemcy są w stanie się uporać. W tej sytuacji sprawa imigracji nie jest głównym tematem w kampanii wyborczej. W jej końcówce narasta konfrontacja dwu głównych ugrupowań, czyli CDU/CSU oraz SPD, i na tym skupia się uwaga wyborców. Jako że obie partie ponoszą odpowiedzialność za niekontrolowany napływ uchodźców, temat ten spada na dalszy plan. Traci na tym AfD. W serii wyborów landowych zdobyła wiele głosów protestu, a więc wyborców, którzy zrezygnowali ze swych dotychczasowych preferencji, aby zamanifestować swój sprzeciw wobec imigracyjnej polityki rządu. Ta motywacja odpada.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: m.domagalski@rp.pl

Jeszcze nie tak dawno AfD, czyli Alternatywa dla Niemiec, nowa partia na niemieckiej scenie politycznej, była na ustach wszystkich, w Niemczech i w Europie.

Spekulowano, że rozsadzi skostniały system partyjny od środka, że nie tylko wedrze się przebojem do Bundestagu, ale i będzie tam nieomal rozdawać karty. Lub też jej tam obecność zmieni niemiecką politykę na tyle, że uniemożliwi Angeli Merkel i jej CDU dalsze sprawowanie władzy. I że zmieni Niemcy, gdyż obnaży mechanizmy poprawności politycznej wywodzącej się z niemieckiego poczucia winy, które każe wielu Niemcom kochać bliźnich, nawet jeżeli nadużywają gościnności, wpraszają się tłumnie setkami tysięcy, a ich bracia w wierze organizują zamachy w całej Europie.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Polityka
Eksperci ONZ nie sprawdzą sankcji wobec Korei Północnej. Dziwna decyzja Rosji
Polityka
USA: Nieudane poszukiwania trzeciego kandydata na prezydenta
Polityka
Nie żyje pierwszy Żyd, który był kandydatem na wiceprezydenta USA
Polityka
Nowy sondaż z USA: Joe Biden wygrywa z Donaldem Trumpem. Jest jedno "ale"
Polityka
Afera na Węgrzech. W Budapeszcie protest przeciwko Viktorowi Orbánowi. "Zrezygnuj"