Cel i tak był mało ambitny: w kampanii wyborczej Emmanuel Macron obiecywał, że ograniczy o 120 tys. (5 proc.) liczbę zatrudnionych dożywotnio urzędników, z czego 50 tys. na szczeblu centralnym. Dziennik gospodarczy „Les Echos" ujawnił jednak, że ta ostatnia liczba zostanie ograniczona do 15 tys., bo Pałac Elizejski nie chce narażać się dobrze zorganizowanym pracownikom szkolnictwa, służby zdrowia czy wymiaru sprawiedliwości. Czy samorządy także wycofają się z cięć personelu, na razie nie wiadomo.
Jednocześnie rząd zapowiedział, że w przyszłym roku łączne wydatki państwa nie zostaną ograniczone. Jest to w szczególności spowodowane rezygnacją przez Macrona z przyspieszenia kalendarza reformy emerytalnej: jak zostało ustalone jeszcze w 2014 r., zacznie ona wchodzić w życie dopiero w 2025 r., a nie jak pierwotnie chciał prezydent, już w przyszłym roku.
„Le Figaro" podkreśla, że aby sfinansować brak oszczędności, zdecydowano się na wprowadzenie nowych podatków, w tym od zakupu biletów lotniczych. To kontrowersyjna inicjatywa, bo i bez tego – jak podaje OECD – od 2017 r. Francja stała się tym krajem świata, w którym pobiera się najwyższe podatki (46,2 proc. PKB).
Francuski dług zbliża się do 100 proc. dochodu narodowego. To 2,35 bln euro. W tym roku z tytułu odsetek za te zobowiązania Paryż zapłaci 37,4 mld euro. Ta kwota mogłaby jednak radykalnie wzrosnąć, jeśli stopy procentowe, które są dziś na rekordowo niskim poziomie, poszybują w górę. Jeszcze gorszy scenariusz to utrata zaufania przez inwestorów do stabilności finansowej Francji: wtedy rząd byłby zmuszony do radykalnych cięć.
Nie razie nie ma o tym mowy, jednak tempo wzrostu gospodarczego mocno słabnie: w tym roku wyniesie 1,3 proc., przeszło trzy razy mniej niż w Polsce. Co prawda to wystarczy, aby ograniczyć bezrobocie (8,3 proc. proc.), ale w coraz wolniejszym tempie.