Warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła postępowanie sprawdzające po zawiadomieniu Mariana Banasia, prezesa NIK, o utrudnianiu kontroli w Polskiej Fundacji Narodowej (PFN) – dowiedziała się „Rzeczpospolita". Banaś złożył je na początku kwietnia.
Doraźna kontrola Izby (decyzję o niej podjął prezes, a nie kolegium NIK) zaczęła się w listopadzie ubiegłego roku. Ale kuleje, bo zarząd fundacji wspiera się opiniami prawnymi i twierdzi, że nie można sprawdzać jej wydatków, bo nie są one publiczne.
Jednak już trzy lata temu NIK badała wydatki spółek państwowych na PFN i sposób jej kontrolowania przez fundatorów (w marcu w 2018 r.) z powodu jej kontrowersyjnej kampanii „Sprawiedliwe sądy". Inspektorzy Izby weszli wtedy do dziewięciu firm fundatorów, w tym Orlenu – nikt się nie sprzeciwiał. W raporcie NIK uznała, że fundatorzy nie sprawują odpowiedniej kontroli nad swoją fundacją.
Jak ustaliła „Rzeczpospolita", Izba podpierała się wówczas opinią prawną dr. hab. Artura Nowackiego z Uniwersytetu Warszawskiego wskazującą, że NIK może kontrolować nie tylko spółkę Skarbu Państwa lub samorządu, ale też spółki córki i spółki wnuczki – o fundacji jako takiej opinia wprost nie mówi.
Sąd przetnie spór?
Ustawa o NIK stanowi, że Izba może kontrolować także działalność „innych jednostek organizacyjnych i podmiotów gospodarczych (przedsiębiorców) w zakresie, w jakim wykorzystują one majątek lub środki państwowe lub komunalne". Okazuje się, że to, czy NIK może wejść do fundacji żyjących z pieniędzy od państwowych spółek, nie jest takie oczywiste.