Dzień, w którym padł dyktator Egiptu

11 lutego 2011 roku wieczny jak się wydawało prezydent Egiptu Hosni Mubarak podał się do dymisji. Dla mnie był to jeden z najważniejszych dni w trwającej ćwierć wieku karierze dziennikarskiej.

Publikacja: 11.02.2016 14:46

Dzień, w którym padł dyktator Egiptu

Foto: AFP

Zacznijmy od przedstawienia głównego bohatera. Hosni Mubarak był prezydentem Egiptu od roku 1981. Postacią znaną paru pokoleniom. A Egipt to najludniejsze i najważniejsze państwo arabskie, polityczny i kulturowy trendsetter świata Arabów i nawet szerzej, sunnitów, Mubarak był więc głównym graczem w regionie.

Nie spodziewał się zapewne, że stanie się też najpotężniejszym politykiem, obalonym przez rewolucje arabskie, rozpoczęte w grudniu 2010 r. w Tunezji.

Bunt odbywał się wszędzie pod hasłem: lud chce zmiany reżimu. Reżim egipski, jak wiele innych, był tak zajęty korupcją i konsumpcją, że nie zauważył, iż dorosło pokolenie, które nie ma szans na pracę i założenie rodziny i nie zamierza się z tym godzić.

Dyktator z Kairu stosował też represje, ale nie tak radykalne jak sąsiad z Libii. Za symbol prześladowań uchodził jego minister spraw wewnętrznych, który - jak mówił mi zaangażowany w obalanie reżimu wybitny pisarz Alaa al-Aswany - przerywał torturowanie przeciwników politycznych tylko po to, by się pomodlić.

Rewolucja egipska zaczęła się 25 stycznia, jedenaście dni po obaleniu dyktatora w Tunezji, prekursorce arabskiej wiosny. Bunt przeżywał wzloty i upadki, przez chwilę wydawało się, że reżim go zdławi - zwolennicy Mubaraka, w tym prorządowi chuligani, przystąpili do kontrataku, najbardziej znany był najazd jeźdźców na wielbłądach, którzy masakrowali protestujących na kairskim placu Tahrir. Wtedy, na początku lutego, dochodziło też do ataków na dziennikarzy, wielu wyjechało, nie doczekawszy końca dyktatora.

Wydawało mi się, że ja doczekam, i że będę chyba jedynym oprócz Michała Żakowskiego z Polskiego Radia polskim dziennikarzem, który zobaczy na własne oczy tłum tryumfujący na placu Tahrir.

Hosni Mubarak miał bowiem upaść 10 lutego. To był czwartek, od rana po Kairze rozchodziły się plotki, że dyktator wieczorem przemówi do narodu i obwieści swoją rezygnację. Z każdą godziną narastało przekonanie, że ogłoszenie dymisji podczas wieczornego wystąpienia telewizyjnego jest nieuniknione. I ja tak sądziłem. Byłem zadowolony, bo na następny dzień miałem wykupiony bilet powrotny do Europy, przebukowanie byłoby kosztowne.

- Rewolucja wygrała. To niesamowite. Uczestniczymy w wielkich wydarzeniach historycznych – mówił mi przez telefon Alaa al-Aswany, stojący w innym niż ja miejscu placu Tahrir .

Bardziej ostrożny był lider Bractwa Muzułmańskiego Esam al-Erian: - Słyszałem, że ma być dymisja, ale nie wiem kiedy.

Cytują tę wypowiedź, by przypomnieć, że w tamtej rewolucji uczestniczyli nie tylko liberałowie, ale i islamiści z Bractwa. Potem to Bracia doszli do władzy, metodami demokratycznymi. I stracili ją - obaleni przez armię. Teraz liderzy Bractwa siedzą w więzieniach, z wyrokami dożywocia lub śmierci. Taki los spotkał i Esama al-Eriana. A samą rewolucję coraz więcej przedstawicieli nowych władz uważa za "krwawą przemoc".

- Nie ulegnę naciskom - powiedział jednak Mubarak w wyczekiwanym przez Egipcjan i pół świata wystąpieniu telewizyjnym wieczorem 10 lutego 2011. Oburzenie na placu Tahrir i wielu innych placach i ulicach Egiptu było wielkie. - Sczeźnij! - ryczał tłum, i zapowiadał, że nie przerwie protestów, aż dyktator nie upadnie.

Następnego dnia ranem Kair był cichy i pusty jak nigdy wcześniej. Wielomilionowa metropolia sprawiała wrażenie, jakby odpoczywała po buncie, który na razie okazał się bezskuteczny - myślałem jadąc taksówką na lotnisko.

Gdy po paru godzinach lotu, już we Frankfurcie, włączyłem ponownie komórkę, miałem kilkadziesiąt zawiadomień o połączeniach i masę smsów. Połowa od różnych redakcji, które chciały bym skomentował na żywo z placu Tahrir dymisję Hosniego Mubaraka.

Mubarak, zmuszony przez armię, zrzekł się urzędu 11 lutego 2011. W piątek.

Już o tym kiedyś pisałem, ale powtórzę: - Oni zawsze odchodzą w piątek - mówiła mi potem mama, która nie jest specjalistką ani od polityki międzynarodowej, ani od spraw arabskich. Miała rację: tunezyjski dyktator Ben Ali także ustąpił w piątek, uciekł do Arabii Saudyjskiej. Trochę inaczej potoczyły się losy Libijczyka Muammara Kaddafiego, ale jego zabito - w czwartek.

Zacznijmy od przedstawienia głównego bohatera. Hosni Mubarak był prezydentem Egiptu od roku 1981. Postacią znaną paru pokoleniom. A Egipt to najludniejsze i najważniejsze państwo arabskie, polityczny i kulturowy trendsetter świata Arabów i nawet szerzej, sunnitów, Mubarak był więc głównym graczem w regionie.

Nie spodziewał się zapewne, że stanie się też najpotężniejszym politykiem, obalonym przez rewolucje arabskie, rozpoczęte w grudniu 2010 r. w Tunezji.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
W USA trwają antyizraelskie protesty na uczelniach. Spiker Johnson wybuczany
Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę
Polityka
Związki z Pekinem, Moskwą, nazistowskie hasła. Mnożą się problemy AfD