Korespondencja z Jerozolimy
Izraelskie telewizje przedstawiły wyniki po przeliczeniu ponad 97 proc. głosów. Choć początkowe exit polls pokazywały, że wygrała koalicja Błękitno-Niebiescy Bennego Gantza, a Likud Benjamina Netanjahu dostał od 1 do 5 mandatów mniej, ostatecznie to urzędujący premier jest zwycięzcą. Zarówno Gantz jak i Netanjahu otrzymali po 35 mandatów w 120-osobowym Knessecie. Ale dzięki dobremu wynikowi partii ortodoksyjnie żydowskich to prawicowy Likud zbuduje koalicję, która może liczyć na większość – 65 głosów.
- To były bardzo dramatyczne wybory – tłumaczy Avital Leibovich szefowa American Jewish Comittee w Tel Awiwie, była wieloletnia rzeczniczka Izraelskich Sił Zbrojnych. – Główne rywalizujące partie szły łeb w łeb. Remis 35 do 35 to naprawdę niezwykle emocjonujący wynik. Ale fakt, że Netanjahu będzie mógł zbudować koalicję liczącą 65 mandatów, to jego zwycięstwo.
Bardzo dobry wynik zanotowały dwie partie ortodoksyjne. Sefardyjski Szas i Zjednoczony Judaizm Tory zdobyły 16 proc. głosów – Stały się one trzecią siłą w Knessecie. W poprzednich wyborach ledwo przekroczyły próg wyborczy. To pokazuje, jak Izrael przesunął się na prawo – mówi Leibowich. – Słabnie tradycyjna lewica, partia pracy dostała 6 mandatów, co jest najsłabszym wynikiem w historii. Partie bardziej lewicowe dostały jeszcze gorsze wyniki.
Netanjahu zaryzykował decydując się na wcześniejsze wybory, ale wygrał. Komentatorzy zwracali uwagę, że wybory zmieniły się w plebiscyt – czy jesteś za czy przeciw Netanjahu. - Postawił na bezpieczeństwo, na pokazanie, że to on jest liderem, który jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo Izraelowi – tłumaczy Leibowich.