Traktat niemiecko-francuski: Rola de Gaulle'a przerosła Macrona

Przed wyborami do europarlamentu traktat akwizgrański miał ożywić tandem francusko-niemiecki. To raczej się nie uda.

Aktualizacja: 23.01.2019 05:08 Publikacja: 22.01.2019 17:25

Podpisany we wtorek przez prezydenta Macrona i kanclerz Merkel traktat akwizgrański ma powstrzymać f

Podpisany we wtorek przez prezydenta Macrona i kanclerz Merkel traktat akwizgrański ma powstrzymać falę populizmu w Europie

Foto: AFP

Donald Tusk wolał we wtorek dmuchać na zimne.

– Przyjechałem do Akwizgranu z mocnym przekonaniem, że dzisiejsza decyzja o wzmocnieniu współpracy między Niemcami i Francją może i powinna służyć całej Zjednoczonej Europie – mówił Tusk jakby w obawie, że oto znowu przebudza się stary upiór dwóch prędkości, który zepchnie na margines Unii narody Europy Środkowej.

Czytaj także:

Duża chmura nad Akwizgranem - komentarz Jerzego Haszczyńskiego

Bo też w ostatnich tygodniach z obu krajów dochodziły sygnały, że równo 56 lat po podpisaniu przez generała de Gaulle'a i kanclerza Adenauera traktatu elizejskiego Francuzi i Niemcy są gotowi na równie poważny skok w integrację.

Prawda okazała się inna: mimo patetycznych słów kilkanaście stron traktatu z trudem maskuje brak poważnych projektów, które nadałyby nowy wigor współpracy Berlina z Paryżem. To brutalne lądowanie po niezwykle ambitnych wizjach integracji, jakie roztaczał Emmanuel Macron, najpierw w przemówieniu po zwycięstwie w wyborach prezydenckich w maju 2017 r., a potem w przemówieniu na Sorbonie cztery miesiące później.

Budżet i Rada Bezpieczeństwa

– Sedno wizji Macrona to ustanowienie dużego budżetu dla strefy euro, co stanowiłoby ważny krok ku budowie federalnej Europy. Ale Merkel zgodziła się tylko na budżet symboliczny, a i to zostało zablokowane przez osiem krajów Unii pod kierunkiem Holandii – mówi „Rz" Dominik Grillmayer z Instytutu Francusko-Niemieckiego w Ludwigsburgu.

W listopadzie minister finansów Olaf Scholz wysunął inny pomysł na jakościowe pogłębienie współpracy obu krajów: zastąpienie stałego miejsca Francji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ miejscem dla całej Unii.

Jednak Grillmayer przyznaje: – Scholz mówił tylko o dalekosiężnej perspektywie. Ale nawet to było nie do zaakceptowania dla Francuzów. Stanęło na obietnicy, że Paryż będzie wspierał przyznanie Niemcom stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa, co rzecz jasna Macrona nic nie kosztuje.

W Berlinie z wielkim zawodem została przyjęta reakcja francuskiego prezydenta, na bunt „żółtych kamizelek". Zapominając o limitach finansowych Unii, mnożył obietnice nowych świadczeń socjalnych. Macron nie zrobił też wiele, aby wesprzeć próby Merkel rozwiązania na poziomie Unii kryzysu migracyjnego.

Z kolei Niemcy odrzucili pomysł wykorzystania ogromnych nadwyżek budżetowych, aby pobudzić wzrost gospodarczy w Unii i blokują postęp w dokończeniu budowy unii bankowej, w szczególności poprzez powołanie ogólnoeuropejskiego systemu gwarancji dla depozytów bankowych.

Nieco bardziej ambitne mogą się wydawać te fragmenty nowego porozumienia, które odnoszą się do polityki obronnej. Oba kraje zapowiadają, że będą działać na rzecz powstania „wspólnej kultury" wojskowej i koordynacji polityki eksportu broni. Obiecują też, że w każdych okolicznościach wystąpią we wzajemnej obronie. Jednak w traktacie parokrotnie jest podkreślone, że taka inicjatywa ma się wpisywać w strategię NATO.

Amerykańskie przywództwo

– W ten sposób Paryż i Berlin chcą się schronić pod parasolem amerykańskim. To zasadniczo ogranicza ambicje wspólnej polityki obronnej – podkreśla w „Le Figaro" ekspert wojskowy Hadrien Desuin.

Zdaniem Grillmayera jest mimo wszystko jeden oryginalny pomysł, który udało się wpisać do nowego traktatu: powołanie francusko-niemieckiego zgromadzenia parlamentarnego, składającego się z 50 posłów z każdego z krajów. Ma ono przekonywać rządy w Berlinie i Paryżu do inicjatyw, które wprowadzą w życie ogólne zapisy umowy. Takie apele co prawda nie będą prawnie zobowiązujące, ale to jednak nowa forma nacisków na rzecz zacieśnienia współpracy przez Ren.

Publikację traktatu poprzedziła fala przerażających plotek o jego treści. Wszystko zaczęło się od deklaracji, jaką 11 stycznia opublikował na YouTubie poseł mocno konserwatywnego ugrupowania Powstań Francjo! Bernard Monot. Ostrzegał w nim, że Macron szykuje się do... oddania Niemcom Alzacji i Lotaryngii. Marine Le Pen podchwyciła ten motyw, twierdząc, że obie prowincje zostaną „podporządkowane" Berlinowi. Ostrzegła też, że niemiecki zostanie wprowadzony do administracji w przygranicznych regionach Francji. I przekonywała, ze Francja chce „oddać" swoje miejsce w Radzie Bezpieczeństwa na rzecz Niemiec.

W dokumencie nic takiego, rzecz jasna, się nie znalazło. Mowa tylko o współpracy transgranicznej i intensyfikacji nauki języków obu krajów. Ale łatwość, z jaką znaczna część społeczeństwa uwierzyła w takie pogłoski, mówi wiele o obawach przed wschodnim sąsiadem, którego potencjał gospodarczy dalece przegonił Francję.

Jednak nawet bliskie współdziałanie francusko-niemieckiego tandemu nie wystarczyłoby, aby pchnąć Unię na nowe tory. W obu krajach mieszka około 30 proc. ludności Wspólnoty, a potrzeba poparcia 16 państw zamieszkałych przez przynajmniej 65 proc. mieszkańców Wspólnoty, aby przeforsować kwalifikowaną większością decyzje w Radzie UE. Tymczasem tradycyjni sojusznicy Berlina i Paryża, jak Włochy czy Holandia, są dziś rządzeni przez ugrupowania odnoszące się z dużym dystansem do integracji.

Pomyłka Napoleona

Z braku konkretów Angela Merkel i Emmanuel Macron postawili na skojarzenia historyczne. Nowy traktat ma zastąpić ten z 1963 r., który zawarli de Gaulle i Adenauer. Ale już wówczas oba kraje toczyły między sobą nie do końca jasną grę. Francuski generał liczył, że uda mu się odciągnąć Niemcy od bliskiego sojuszu z Ameryką i podporządkować polityce Paryża. Jednak przed ratyfikacją dokumentu Bundestag przyjął deklarację, w której potwierdzał przywiązanie RFN do sojuszu atlantyckiego i wyrażał nadzieję, że Wielka Brytania przystąpi w przyszłości do ówczesnej EWG. To wywołało wściekłość de Gaulle'a, który wbrew obietnicy koordynacji polityki zagranicznej z Bonn, uznał kilka miesięcy później Chiny komunistyczne bez informowania o tym wcześniej Niemców.

Także i miejsce spotkania Angeli Merkel i Emmanuela Macrona wcale nie musi budzić tylko jednoznacznych skojarzeń. O tym napomknęła we wtorek sama kanclerz, wskazując, że po podziale imperium Karola Wielkiego, którego stolicą był właśnie Akwizgran, „każdy z naszych krajów poszedł w zupełnie innym kierunku".

I rzeczywiście założone w 962 r. na gruzach imperiów Karola Wielkiego Święte Cesarstwo Rzymskie przez setki lat było dla Francji znakomitym narzędziem utrzymania podziału Niemiec. Ten instrument zlikwidował dopiero Napoleon w 1806 r., budząc demona niemieckiego nacjonalizmu z tragicznymi tego skutkami.

Donald Tusk wolał we wtorek dmuchać na zimne.

– Przyjechałem do Akwizgranu z mocnym przekonaniem, że dzisiejsza decyzja o wzmocnieniu współpracy między Niemcami i Francją może i powinna służyć całej Zjednoczonej Europie – mówił Tusk jakby w obawie, że oto znowu przebudza się stary upiór dwóch prędkości, który zepchnie na margines Unii narody Europy Środkowej.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
W Korei Północnej puszczają piosenkę o Kim Dzong Unie, "przyjaznym ojcu"
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Polityka
Wybory w Indiach. Modi u progu trzeciej kadencji
Polityka
Przywódcy Belgii i Czech ostrzegają UE przed rosyjską dezinformacją
Polityka
Zakaz używania TikToka razem z pomocą Ukrainie i Izraelowi. Kongres USA uchwala przepisy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Polityka
Kaukaz Południowy. Rosja się wycofuje, kilka państw walczy o wpływy