Nie wiem z jakich powodów – partyjnych czy prywatnych – Ryszard Petru 31 grudnia wsiadł do samolotu lecącego - jak przekonuje TVP Info - do Portugalii. Co więcej – z politycznego punktu widzenia nie ma to żadnego znaczenia. Wiem bowiem, że wcześniej bił na alarm obwieszczając, iż w Polsce rozgrywa się najpoważniejszy kryzys konstytucyjny od 1989 roku, zarzucał władzy autorytarne ciągoty i stał się jedną z twarzy protestu opozycji polegającego na okupacji sali obrad Sejmu. Dziś zaś przekaz brzmi: dyżury w czasie owej okupacji są rotacyjne, a Petru swoją powinność w zakresie walki o demokrację zrealizował w wigilię – a więc sylwestra mógł mieć wolnego. Innymi słowy: walka z dyktaturą to sprawa ważna, ale przecież lider jednej z dwóch najważniejszych partii opozycyjnych ma też inne zajęcia. Dyktatura nie zając, nie ucieknie.

Sęk w tym, że owa rotacyjność, podobnie jak muzyczne popisy posłanki PO Joanny Muchy i zalewające media społecznościowe selfie posłów rzucanych na odcinek okupacji, nijak mają się do narracji o autorytarnym PiS-ie i widmie dyktatury krążącym nad Polską. Dlaczego bowiem opinia publiczna ma uwierzyć, że sprawa jest poważna, skoro sami zainteresowani zdają się ją traktować niezbyt poważnie? Dramatyczny gest, jakim niewątpliwie jest okupacja sali obrad Sejmu, staje się mocno groteskowy w momencie, gdy w przerwie od okupacyjnych obowiązków wyjeżdża się do Portugalii – bynajmniej nie po to, by prosić tam o azyl w obawie przed represjami. Sama idea rotacyjnej okupacji jest zresztą trochę jak strajk głodowy z przerwą obiadową. Brzmi poważnie – wygląda śmiesznie.

Barbara Nowacka pytana o protest w Sejmie powiedziała, że opozycja jest pod ścianą, a ruch należy do PiS-u. I to prawda, z tym że opozycja sama się pod tą ścianą postawiła oddając inicjatywę strategiczną w ręce Jarosława Kaczyńskiego. I skutecznie pozbawiła się atutów, jakie miała w ręku po wydarzeniach z 16 grudnia, kiedy jednym głosem krzyczała non possumus przy akompaniamencie wzburzonych obywateli zebranych przed Sejmem. Dziś obywatele rozeszli się do domów, a wzburzenie wielu zmieniło się zapewne w zażenowanie.

Kiedy więc dziś Kaczyński zapowiada, że nie odda ani piędzi zdobytej ziemi – ryzykuje niewiele. Tragedia już stała się farsą. A odwrócić dynamikę tej przemiany będzie bardzo trudno. Zwłaszcza z Portugalii.