Fukuyama miał rację?

Zastanawiam się, jakie jest dziś miejsce buntu w geopolityce. Wymarli już zwolennicy końca historii zakładali, że w dojrzałej epoce demokracji liberalnej nie ma przestrzeni dla wojen i rewolucji. Bo niby co miałoby konfliktować ludzi skupionych na konsumpcji. Czyżby sama konsumpcja? Nad tym można przecież zapanować. Prawo, reguły międzynarodowego handlu, instrumenty łagodnej redystrybucji powinny temu – na dłuższą metę – zaradzić. Konflikty religijne? Polityczne? Jako reminiscencja przedkonsumpcyjnej przeszłości winny z czasem wygasnąć. Pozostawałby więc tylko apel do polityków, by bacznie dbali o spójność systemu, skuteczną redystrybucje dóbr, równowagę kwestii klimatycznych, społecznych, gospodarczych i politycznych. Utopia?

Publikacja: 13.12.2019 17:00

Fukuyama miał rację?

Foto: AFP

Pozornie tak, ale przecież mamy taki eksperyment za sobą. To integracja europejska. Poczynając od Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, po zaawansowaną współczesną konstrukcję Unii Europejskiej. Unijne bezpieczniki systemu co prawda nie dają żadnych twardych gwarancji, ale doświadczenie dowodzi, że integracja na tyle zminimalizowała konflikty i wypracowała mechanizmy ich neutralizacji, że od połowy lat 40. ubiegłego wieku do prawdziwych wojen czy rewolucji nie dochodziło. To zresztą największa, po wspólnym rynku, zasługa integracji. Ludzie skupiają się na produkcji i konsumpcji, a nie skaczą sobie do gardeł. Czyżby więc nie utopia?




Paradoksalnie tak właśnie myślimy. Owszem, naszej codzienności towarzyszą lęki i strachy, trzęsiemy się na myśl o perspektywie konfliktu nuklearnego, głodu czy pandemii, mamy obsesję szczelności granic, ale faktycznie jesteśmy mentalnymi beneficjentami pokoju. Groźbę wojny odrzuciliśmy podświadomie, a nawet intuicyjnie. Czy naprawdę wierzymy w realność wojny? Nie.

Nasze wojny zdarzają się tylko w świecie fikcji. W grach komputerowych. W kinie, telewizji. Albo daleko stąd, w niedookreślonych geograficznie regionach Afryki, Azji czy Ameryki.

Iluzja? Niewątpliwie. To wina wspomnianej powyżej utopii. Ale wojna jest zjawiskiem realnym. Mimo nawet najskuteczniejszych zabezpieczeń systemowych może się wydarzyć. Choć tu i teraz z małym prawdopodobieństwem. Inaczej jest z buntem albo jego szczególną formą, jaką jest rewolucja. Ta ostatnia, przynajmniej w wymiarze takim, jak znamy ją z historii początków XX w., też nam była oszczędzona. Zdarzały się w latach 60. bunty studenckie, były rewolucje bezkrwawe czy z uronioną kroplą krwi, ale hekatomba na miarę rewolucji komunistycznej w Rosji się nie wydarzyła. Dlaczego? Jaka jest tego tajemnica? Czyżby ludzkość czegoś potrafiła się nauczyć? A może inaczej, dawała o sobie znać utopia zabezpieczeń. Jakie to zabezpieczenia? Czy tylko istnienie wspólnot państw? EWG, RWPG, UW i NATO? Międzynarodowe sojusze i ich moc?

Z pewnością jest w takiej konstrukcji sporo racji. Zabezpieczenia od zdarzeń wojennych dotyczą również rewolucji, bo rewolucja to również wojna. Ale taka odpowiedź jest niepełna, zbyt prosta. Nie mam wątpliwości, że mocny gen porządku i pokoju niesie z sobą globalizacja, a zwłaszcza siła mediów i technologia. Globalizacja jako rodzaj uniwersalizacji relacji między ludźmi i narodami bardzo je do siebie zbliża, wymusza dialog i międzynarodową kontraktowość. Media uwrażliwiają na zagrożenia i uruchamiają empatię. Technologia – na koniec – rozwiązuje miliony problemów, które dawniej kreowały społeczne deficyty. Dzięki technologii jest ich coraz mniej. Mamy więcej pożywienia, leków, możliwości komercyjnych czy komunikacyjnych. Człowiek, podmiot tych procesów, w mniejszy sposób odczuwa alienację, z czym wiążą się mniejsze napięcia. Perspektywa konfliktu jest więc mniejsza. Emocje zastępuje racjonalizm i pragmatyzm.

Czy będzie w związku z tym mniej buntów? Pewnie nie. Na ulice Paryża wyjdą jeszcze nieraz „żółte kamizelki". Na polskie drogi późne dzieci Leppera, czyli Agrounia. Będą buntować się grupy zawodowe, mniejszości etniczne i religijne. Kamienie będą tłuc szyby sklepów i ambasad. Zbuntowany lud będzie podpalać opony i przeklinać przywódców. Ale będą to tylko rysy na szkle. Wielkiej groźby światowego konfliktu nie przybliżą. Więc może Fukuyama miał trochę racji?

Pozornie tak, ale przecież mamy taki eksperyment za sobą. To integracja europejska. Poczynając od Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, po zaawansowaną współczesną konstrukcję Unii Europejskiej. Unijne bezpieczniki systemu co prawda nie dają żadnych twardych gwarancji, ale doświadczenie dowodzi, że integracja na tyle zminimalizowała konflikty i wypracowała mechanizmy ich neutralizacji, że od połowy lat 40. ubiegłego wieku do prawdziwych wojen czy rewolucji nie dochodziło. To zresztą największa, po wspólnym rynku, zasługa integracji. Ludzie skupiają się na produkcji i konsumpcji, a nie skaczą sobie do gardeł. Czyżby więc nie utopia?

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia