I dalej: „Jeżeli użyjesz chemicznych lekarstw, które mechanicznie uderzają w komórki nerwowe wywołując ich ogłuszenie, spowolnienie albo oszołomienie, to niczego nie leczysz. Powodujesz tylko chwilowe zawieszenie systemu". Bo depresja to „stan podobny do awarii komputera, w którego pamięci zderzają się sprzeczne albo nieadekwatne dane, na podstawie których nie może utworzyć jednoznacznego wyniku. Wtedy komputer się zawiesza. (...) Komputer sam z siebie się nie przebudzi. Musisz go zrestartować. Robi się to za pomocą naciśnięcia i przytrzymania głównego włącznika".
I jeszcze kawałek o raku, który jest „zewnętrznym przejawem podświadomego poczucia krzywdy, tłumionych uraz, braku przebaczenia i skoncentrowaniu się na dawnej urazie". Nie dziwi, że ktoś ukłuł określenie: „Błądynka".
– Wierzy pani, że lekarstwa nie leczą depresji?
– Lekarstwa nie leczą emocji. Potrafią je tylko zamrozić. Moim zdaniem pierwotnym źródłem depresji i problemów, z których wynikają także wszystkie uzależnienia, są dawno zapisane kody w podświadomości, z których człowiek nie zdaje sobie sprawy, mimo że to właśnie one w najbardziej realny sposób kierują jego życiem – mają bezpośredni wpływ na samoocenę, nastrój, reakcje i decyzje. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli zmieni pan te zapisy, jeśli świadomie zweryfikuje pan ich treść i zapisze je na nowo, uwolni się pan od poczucia chaosu, niemocy, depresji, ale także od uzależnień, zachowań autodestrukcyjnych, od pecha, strachu, toksycznych związków i innych nieszczęśliwych przypadków.
– Psychiatrzy krytykowali te rady.
– Akurat byłam wtedy w dżungli, więc nie wiem, co mówili.
– A interesuje to panią?
– Do pewnego stopnia. Jest wiele sposobów spojrzenia na każdą sprawę i wiele opinii. Każdy ma prawo mieć swoją: zarówno lekarze wykształceni w tym kierunku z tytułami naukowymi, jak i ja na bazie własnych badań, które prowadziłam na swoim życiu przez kilkadziesiąt lat.
– Próba jest mała, bo dotyczy jednej osoby.
– Jest jednak pewna istotna różnica. Podczas rozmowy z pacjentem lekarz może dowiedzieć się tylko o tym, co pacjent sam mu powie, a przecież są rzeczy, których pacjent nie będzie w stanie wyrazić słowami, ponieważ sam ich nie rozumie albo nie zdaje sobie sprawy z tego, że kryją się w jego podświadomości. Inaczej jest wtedy, kiedy pacjent jest jednocześnie lekarzem. Ja sama wyleczyłam siebie z anoreksji, bulimii, uzależnienia i depresji. Dlatego widzę siłę w tym, co odkryłam i zastosowałam w moim własnym życiu.
– Były listy od ludzi negujące proponowane przez panią metody?
– Jeden. Pojawił się na mojej stronie internetowej, ale znajdowały się w nim zarzuty, które nie miały potwierdzenia w treści książki.
Smaczna, lekkostrawna, bezglutenowa
Na depresję Pawlikowska ma właściwie jedną radę, choć rozbija ją na 400 stron druku: zmień siebie. Sama jest dowodem: przyznała się do anoreksji, bulimii, uzależnienia od alkoholu i narkotyków, próby samobójstwa (połknęła tabletki, ale mama wróciła wcześniej z pracy), doznanego gwałtu – ale w pełni pokochała siebie. Z wzajemnością, sądząc po liczbie zdjęć ze sobą w roli głównej, które upublicznia, czy też przekonania do własnych racji.
A czy ludzie naprawdę nie wiedzą tego, że trzeba polubić siebie? Czy potrzebny jest im wykład z filozofii pod hasłem: odrzuć wszystko, co sztuczne i myśl pozytywnie, a będziesz zdrowy i szczęśliwy? Jest i zestaw „ćwiczeń, które będę wykonywał codziennie rano, kiedy widzę się w lustrze. Będę patrzył w oczy mojej duszy i mówił jej, że ją kocham. W ten sposób przejmuję odpowiedzialność za moje życie". Można jeszcze z uśmiechem zwracać się do siebie: „Tęczowa Jaszczurko, Chmurzasty Pająku, Wesoła Pliszko, Mokry Zającu, Leśna Poziomko", bo chodzi o pogodne nastawienie do świata. Ja nazwę siebie Zażenowanym Misiem.
Zanim przebrzmiała książka o depresji, wyszła już następna: „Blondynka w Japonii". Pytam o nią japonistów z Uniwersytetu Warszawskiego. Doktor Beata Kubiak Ho-Chi mówi, że książki nie czytała, ale „reportaże p. Pawlikowskiej o Japonii były oceniane przez studentów japonistyki dosyć krytycznie jako stereotypowe".
Magister Marta Trojanowska ostrzega: „Dopóki w pamiętniku z podróży – a chyba właśnie tym wydaje się książka pani Pawlikowskiej – nie ma zbyt daleko idących uogólnień, jest szansa, że czytelnik będzie w stanie uznać książkę za zapis indywidualnego doświadczenia. Każda kultura i każde społeczeństwo w swej istocie jest wieloaspektowe, wielowarstwowe i uogólnienia są błędem. Postawa pars pro toto jest zdecydowanie nie do zaakceptowania. Nie ma w niej prawdy, chęci poznania, tylko zamroczenie, wzmacnianie wcześniejszych przekonań. W przypadku książek o tematach egzotycznych dobrze jest więc pytać się specjalistów i weryfikować swoje wrażenia. Jak mówią Japończycy: – Zapytasz, wstyd przez chwilę. Nie zapytasz, wstyd na całe życie. A jeśli jeszcze ten wstyd wydrukować? Szkoda gadać...".
Gdy napisałem ten akapit, właśnie przyszedł mail, w którym wydawnictwo Edipresse Książki zachęca do kolejnych publikacji Pawlikowskiej. „Kasza jaglana" to kulinarna podróż ze 155 przepisami na bazie zdrowej kaszy, która „pomaga w leczeniu astmy, wzmacnia serce, przywraca wewnętrzną równowagę, jest lekkostrawna, bezglutenowa, smaczna i świetnie komponuje się w nawet deserach", choć na poprzednie książki sarkali specjaliści od żywienia.
Do tego na rynek trafia „Malowanka: moje ulubione szczęśliwe piosenki", w której kilkaset wzorów pomoże obniżyć stres i wyciszyć się, mimo towarzyszącej temu muzyki; oraz „Malowanka: najpiękniejsze piosenki świąteczne" z utworami bożonarodzeniowymi, które „rozgrzewają duszę i budują atmosferę". – Czy zawierają kolędy? – pytam. – Jeśli ma pan na myśli takie utwory jak „Cicha noc", to jest tam też kilka kolęd – odpowiada Pawlikowska. Ale stop, więcej książek już nie opiszę, choć niebawem pojawi się pewnie sto pierwsza, wszak do końca roku jeszcze cały miesiąc. Czytelnicy może i zacierają ręce, ale ja łapię się za głowę.
Zęby, śmieci, żaby
Przed dwoma laty Beata Pawlikowska z rąk Bronisława Komorowskiego odebrała biało-czerwoną flagę za osiągnięcia podróżnicze i ekologiczne. Mówi, że to była przyjemna okoliczność, bo wymienili uśmiechy i prezenty. Ona dała prezydentowi dwie książki.
– Od Andrzeja Dudy też by pani przyjęła wyróżnienie?
– Oczywiście, to wymiana dobra z innymi ludźmi, więc czemu nie?
– Ale polityką nie interesuje się pani w ogóle i nigdy nie głosuje w wyborach.
– Zrobiłam wyjątek jedynie dla ówczesnego chłopaka, któremu bardzo na tym zależało.
– Chodzi o 1989 rok?
– Nie pamiętam, ale to było chyba później, bo mieszkałam już w Warszawie.
– Dlaczego pani nie głosuje?
– Polityka to iluzja. Jest inną formą marketingu. Wybory wygrywa przecież ten, kto się najlepiej zaprezentuje w filmie reklamowym przygotowanym przez specjalistów od promocji. Albo ten, kto obieca, że będzie rozdawał pieniądze.
– Nie wierzy pani w program 500+?
– Nie tędy droga. Pieniądze dają iluzję poczucia bezpieczeństwa. Prawdziwe bezpieczeństwo bierze się z wartości duchowych – z przekonania o własnej wartościowości, zaufania do Boga, kierowania się na co dzień prostymi wartościami chrześcijańskimi – uczciwością, dobrem, miłością. Z tego bierze się siła i zdrowie. Wtedy rodzą się zdrowe dzieci, a rodzice są w stanie dać im to, co jest najważniejsze: akceptację, bezwarunkową miłość i bezpieczeństwo. Myślę więc, że należałoby zacząć od warsztatów z poczucia własnej wartości, rozwoju duchowego i nauki pozytywnego myślenia, bo kiedy dorośli będą żyli w stanie wewnętrznej równowagi i samoświadomości, to sami z siebie będą chcieli mieć dzieci i będą w stanie im przekazać swoją siłę i zdrowe emocje. Mnożenie dzieci wśród nieszczęśliwych dorosłych uzależnionych od alkoholu i innych używek nie ma sensu.
– Czym dla pani jest patriotyzm?
– Właśnie tym. Dobrem, które stosuję na co dzień. Tym, że zawsze zakręcam wodę, kiedy myję zęby, segreguję śmieci i szanuję życie żaby, która przechodzi przez jezdnię, więc zatrzymuję samochód i pomagam jej dotrzeć do miejsca, gdzie będzie bezpieczna. Te drobne rzeczy najlepiej pokazują dbanie o swój kraj. Bardziej niż rozpamiętywanie, kto i co zrobił nam złego. Czasem mam wrażenie, że w Polsce żyje się pomiędzy wojną, która była, i wojną, która będzie, czyli w stanie strachu, poczucia krzywdy i stresu. Ja tak nie chcę. Chcę być szczęśliwa i wolna. Dlatego koncentruję się na tym, że jestem tutaj i teraz!
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95