Major KGB chce pracować dla wywiadu amerykańskiego. W każdym razie, takie życzenie wyraził w czerwcu 1966 roku, kiedy pojawił się w Waszyngtonie. Swoje usługi zaoferował przy tym w sposób mało wyrafinowany – zadzwonił po prostu do domu dyrektora CIA, Richarda Helmsa. Numer okazał się co prawda nieaktualny, a kobieta, która podniosła słuchawkę, oświadczyła jedynie, że nikt taki już tu nie mieszka (rozmówczynią okazała się była żona Helmsa). Major nie dawał jednak za wygraną i zdobył aktualny numer.
Helms nie był zły. Nie zirytował się zakłócaniem domowego spokoju, nie wziął również rozmówcy za wariata. Major podał mu swoje nazwisko. Powiedział również, że w 1962 roku w Pakistanie poznał dwóch agentów CIA. Podał ich kryptonimy. Rozumiał doskonale, że Helms potrzebuje czasu na weryfikację danych, zaproponował więc, że zadzwoni za dwie godziny. Jeśli nie dojdzie do rozmowy, major zrozumie to jako odrzucenie oferty.
Najpierw Helms zatelefonował do dyrektora wydziału bezpieczeństwa wewnętrznego CIA, Jamesa Jesusa Angletona. Ten popadł w niezwykłe ożywienie i oświadczył natychmiast, że do sprawy nie wolno pod żadnym pozorem dopuścić nikogo z wydziału radzieckiego (był pewien, że pracuje tam co najmniej jeden kret KGB). Sugerował, by na spotkanie wysłać swojego bezpośredniego podwładnego, Bruce'a Solie. Odszukali więc Solie. W świetle obowiązujących przepisów, Centralna Agencja Wywiadowcza nie ma prawa prowadzić operacji na terenie USA. Gdyby major złożył swoją propozycję w ZSRR bądź w kraju trzecim, mógłby być obsługiwany wyłącznie przez CIA. Na terytorium amerykańskim jego sprawa podlegała natomiast FBI. Solie skontaktował się więc z kierownikiem wydziału radzieckiego FBI, Billem Braniganem.
Wydawało się, że wydział Branigana czasy swojej świetności miał dawno za sobą. Dyrektor biura, Edgar Hoover, skoncentrował się na inwigilacji pacyfistów, liderów ruchów studenckich i czarnych aktywistów. W wydziale radzieckim pozostało nie więcej niż 20 agentów. Ze strony FBI przeprowadzenie operacji powierzono najbardziej doświadczonemu kontrwywiadowcy sekcji radzieckiej, Bertowi Turnerowi. Majorowi KGB przypisano kryptonim „Kitty Hawk" (agent, który wymyślił pseudonim, wybierał się akurat na urlop do Karoliny Północnej, do kurortu o takiej właśnie nazwie).
Major Igor Kozłow, bo o nim od początku mowa, wyraził zainteresowanie współpracą z CIA już cztery lata wcześniej, w Pakistanie. Wtedy jednak rozmowa rozmyła się – Kozłow zamilkł, nie nawiązywał więcej kontaktu, werbunek nie doszedł do skutku.