Abarinow: Widziadła. Gra wywiadów. Walka mocarstw

Anatolij Golicyn był przekonany, iż Moskwa wysyła na Zachód rzesze fałszywych zbiegów, mających go zdyskredytować w oczach amerykańskiego wywiadu.

Publikacja: 13.10.2017 17:00

Stirlitz w kinie i w życiu. Moskwa musiała określić limit podłości i bestialstw, aby agent pozyskał

Stirlitz w kinie i w życiu. Moskwa musiała określić limit podłości i bestialstw, aby agent pozyskał zaufanie swoich nowych pracodawców

Foto: AFP

Major KGB chce pracować dla wywiadu amerykańskiego. W każdym razie, takie życzenie wyraził w czerwcu 1966 roku, kiedy pojawił się w Waszyngtonie. Swoje usługi zaoferował przy tym w sposób mało wyrafinowany – zadzwonił po prostu do domu dyrektora CIA, Richarda Helmsa. Numer okazał się co prawda nieaktualny, a kobieta, która podniosła słuchawkę, oświadczyła jedynie, że nikt taki już tu nie mieszka (rozmówczynią okazała się była żona Helmsa). Major nie dawał jednak za wygraną i zdobył aktualny numer.

Helms nie był zły. Nie zirytował się zakłócaniem domowego spokoju, nie wziął również rozmówcy za wariata. Major podał mu swoje nazwisko. Powiedział również, że w 1962 roku w Pakistanie poznał dwóch agentów CIA. Podał ich kryptonimy. Rozumiał doskonale, że Helms potrzebuje czasu na weryfikację danych, zaproponował więc, że zadzwoni za dwie godziny. Jeśli nie dojdzie do rozmowy, major zrozumie to jako odrzucenie oferty.

Najpierw Helms zatelefonował do dyrektora wydziału bezpieczeństwa wewnętrznego CIA, Jamesa Jesusa Angletona. Ten popadł w niezwykłe ożywienie i oświadczył natychmiast, że do sprawy nie wolno pod żadnym pozorem dopuścić nikogo z wydziału radzieckiego (był pewien, że pracuje tam co najmniej jeden kret KGB). Sugerował, by na spotkanie wysłać swojego bezpośredniego podwładnego, Bruce'a Solie. Odszukali więc Solie. W świetle obowiązujących przepisów, Centralna Agencja Wywiadowcza nie ma prawa prowadzić operacji na terenie USA. Gdyby major złożył swoją propozycję w ZSRR bądź w kraju trzecim, mógłby być obsługiwany wyłącznie przez CIA. Na terytorium amerykańskim jego sprawa podlegała natomiast FBI. Solie skontaktował się więc z kierownikiem wydziału radzieckiego FBI, Billem Braniganem.

Wydawało się, że wydział Branigana czasy swojej świetności miał dawno za sobą. Dyrektor biura, Edgar Hoover, skoncentrował się na inwigilacji pacyfistów, liderów ruchów studenckich i czarnych aktywistów. W wydziale radzieckim pozostało nie więcej niż 20 agentów. Ze strony FBI przeprowadzenie operacji powierzono najbardziej doświadczonemu kontrwywiadowcy sekcji radzieckiej, Bertowi Turnerowi. Majorowi KGB przypisano kryptonim „Kitty Hawk" (agent, który wymyślił pseudonim, wybierał się akurat na urlop do Karoliny Północnej, do kurortu o takiej właśnie nazwie).

Major Igor Kozłow, bo o nim od początku mowa, wyraził zainteresowanie współpracą z CIA już cztery lata wcześniej, w Pakistanie. Wtedy jednak rozmowa rozmyła się – Kozłow zamilkł, nie nawiązywał więcej kontaktu, werbunek nie doszedł do skutku.

Na Brusie Solie major wywarł nad wyraz korzystne wrażenie zarówno swoim wyśmienitym angielskim, jak i manierami, ogładą, nielicującą z wizerunkiem typowego funkcjonariusza Łubianki. Tak też Solie zameldował swym zwierzchnikom.

Kozłow powiedział, że pracuje w Zarządzie Kontrwywiadu KGB i że przybył na inspekcję, która potrwa dwa i pół miesiąca. Gotów jest współpracować z CIA, prosi jednak w zamian o przysługę, która pomoże w jego karierze, to znaczy – w ich wspólnej karierze, jeśli miałby rzeczywiście pracować na rzecz Ameryki.

Paradoks Stirlitza

Przerwijmy w tym miejscu na chwilę naszą opowieść i wróćmy do Stirlitza, który, jak już ustaliliśmy, brzydkich spraw się nie tykał, mordował tylko zdrajców, ratował zaś patriotów. Coś jednak musiał czynić, by dogrzebać się do tajemnic Rzeszy, by wejść w struktury, pozyskać zaufanie Niemców, nieprawdaż? Nie mógł przecież kłaść wszystkich zadań po kolei, musiał się wywiązywać choćby z niektórych. Służył zaś – jakkolwiek by było – w SD. Widać Moskwa musiała określić jakąś granicę, limit podłości i bestialstw, pulę świństw i obrzydlistw, o których wiedziano na Łubiance i na które mu pozwalano w ramach działalności operacyjnej.

Szpiegowska międzynarodówka znała – jak widać – rozwiązanie tej piętrowej szarady (nazwijmy ją „paradoksem Stirlitza"). Z tego zapewne powodu rozmówcy majora nie byli zaskoczeni propozycją i przeszli od razu do szczegółów: jak konkretnie CIA może pomóc Kozłowowi w budowaniu ścieżki kariery? Okazało się, że major prosi o zaaranżowanie spotkania z Nikołajem Artamonowem.

Nikołaj Fiodorowicz Artamonow był zbiegiem, który już od siedmiu lat żył w USA pod pseudonimem Nicolas Szadrin. Prawda jest taka, wyznał Kozłow, że głównym celem jego przyjazdu jest zwerbowanie Artamonowa. Jeżeli CIA mu w tym pomoże, on pomoże CIA w odnalezieniu kretów. Solie, który stracił kilka lat na daremnych próbach wykrycia choćby jednej wtyczki, zrozumiał wartość oferty. Postanowił spróbować wyciągnąć od majora szczegóły. Ten jednak przerwał grzecznie rozmowę do czasu, póki nie zawrą układu.

Angleton odnosił się do Kozłowa z największą ostrożnością. Sytuacja budziła jego niepokój: rozwiązywanie szarady, którą major im zaproponował, przypominało jako żywo wnikanie w głąb zamkniętego zestawu matrioszek.

Zięć admirała

Nikołaj Artamonow dotarł na Zachód w czerwcu 1959 roku. Do Szwecji przypłynął łodzią z Polski, razem z przyjaciółką Ewą Górą. Władzom szwedzkim oznajmił, że jest lejtnantem marynarki wojennej, wysłanym do Polski w celu przeszkolenia marynarzy indonezyjskich, postanowił jednak wyemigrować. Szwedzi donieśli o zbiegu konsulatowi amerykańskiemu. Szef sztokholmskiej rezydentury CIA spotkał się z Artamonowem, po czym wysłał do Waszyngtonu sprawozdanie, w którym zakwalifikował zbiega do kategorii NIP (National Intelligence Potential). Oznaczało to, że centrala powinna postrzegać daną osobę jako potencjalne cenne źródło, które może dostarczyć informacji o znaczeniu strategicznym. Bojąc się, że władze szwedzkie odeślą Artamonowa do Związku Radzieckiego, Angleton zwrócił się o pomoc do tamtejszego dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej, Allena Dullesa, który z kolei nawiązał łączność z asystentem szwedzkiego premiera. Asystent ów nazywał się Olof Palme i w przyszłości sam miał zostać premierem Szwecji. Ostatecznie Artamonow został odesłany, nie do Moskwy jednak, a do Waszyngtonu.

Dlaczego młodszy oficer marynarki wojennej zasłużył na uwagę amerykańskich notabli? Artamonow nie był prostym lejtnantem. Ożenił się z córką dowódcy marynarki wojennej, admirała Gorszkowa, dzięki czemu usłyszał wiele rzeczy, o których oficer jego rangi nie powinien mieć pojęcia. Zgodnie z procedurą przed wyjazdem do USA Artamonow i jego ukochana musieli przejść weryfikację w specjalnym centrum CIA we Frankfurcie. Dzięki protekcji Dullesa i Angletona nie męczono ich nadmiernie. Po przybyciu do USA Artamonow przemienił się w Szadrina i otrzymał uposażenie stanowiące równowartość żołdu oficera marynarki wojennej jego rangi w USA. Pieniędzy starczyło na zaciągnięcie kredytu na skromny dom w Arlington i opłacanie bieżących wydatków, włącznie z czesnym za wykształcenie Ewy na dentystkę (dla ścisłości: Ewa była nie tylko przyjaciółką, lecz i kochanką Artamonowa, o której jego żona nie miała pojęcia). Po półtorarocznej pracy na stanowisku konsultanta w Centralnej Agencji Wywiadowczej, Nicolas Szadrin został przeniesiony do Wywiadu Marynarki Wojennej USA. Było aż za dobrze, ale na horyzoncie zbierały się już jednak chmury.

Szpiegomania

W grudniu 1961 roku amerykański wywiad czekała kolejna miła niespodzianka – do konsulatu USA w Helsinkach wszedł major KGB Anatolij Golicyn, który potrafił wstrząsnąć społecznością wywiadowczą jak nikt inny.

Golicyn miał wiele zalet. Nie dość, że był dobrze poinformowany, to posiadał również fenomenalną pamięć. Wystarczyło podsunąć mu haczyk, by wydobył z głębin mózgu fragmenty dokumentów widzianych kątem oka, czy strzępki rozmów, wyłowionych z gęstego gwaru biura. Nitka, wypruta tym sposobem z tkaniny wywiadowczej, doprowadzała ich do moskiewskich agentów we własnych szeregach. Golicyn miał jednak również skłonności paranoidalne. Owładnęła nim żądza wyzwolenia zachodniego świata od diabelskich machinacji obozu komunistycznego. Powodowany ową misją, kreślił mrożące krew w żyłach, fantastyczne obrazy agentury KGB, oplatającej swą siatką struktury państw Zachodu.

Golicyn znalazł sprzymierzeńca i protektora w osobie Jamesa Angletona, niestrudzonego łowcy kretów. Angleton bronił go przed atakami kolegów, niezarażonych w wystarczającym stopniu szpiegomanią. Teorie spiskowe Golicyna spływały niczym cudowny balsam na poranioną duszę Angletona, zbolałego od nieustannych imaginacji hord szkodliwych gryzoni, podkopujących państwa zachodnie. Nie trzeba chyba dodawać, że Golicyn był przekonany, iż Moskwa wysyła na Zachód rzesze fałszywych zbiegów, mających go zdyskredytować w oczach amerykańskiego wywiadu.

Tak. Golicyn cieszył się pełnym zaufaniem Angletona. Jednym z przejawów tego była decyzja o skontaktowaniu Artamonowa alias Szadrina z Golicynem, co miało osłodzić samotność temu ostatniemu. Obaj domyślali się, że w ich mieszkaniach zainstalowano podsłuch, żartowali często na ten temat, gdy razem spacerowali (zupełnie jak dysydenci radzieccy, nakrywający poduszką aparat telefoniczny). Ich przyjaźń zakończyła się, gdy Golicyn zameldował Angletonowi, że Artamonow jest – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – podwójnym agentem.

Angleton postanowił przyjąć propozycję Kozłowa. Przemyślał swoją decyzję dokładnie. Doszedł do wniosku, że Artamonow vel Szadrin stracił wartość dla CIA, można więc go poświęcić dla dobra sprawy. Zaaranżowanie kolejnego spotkania z majorem zajęło tydzień. Na miejscu pojawili się Bruce Solie, agent FBI Bert Turner i Gus Hattaway – jeden z dwóch pakistańskich przyjaciół Kozłowa. „Czy Szadrin wie o planowanym spotkaniu i czy zgodził się na nawiązanie kontaktu?" – zapytał major. Odpowiedziano mu, iż Szadrin nie będzie od takiego kontaktu stronić.

Kim był Sasza?

Odpowiedź zadowoliła Kozłowa całkowicie. Major niezwłocznie przystąpił do wywiązywania się ze swojej części umowy: potwierdził dotychczasowe podejrzenia Golicyna, dotyczące agenta o kryptonimie „Sasza".

„Sasza" jest głównym bohaterem operacji, której przebieg nie został do tej pory ujawniony. Minęło już tyle lat, a jednak wywiad zagraniczny Rosji nie opisał tej sprawy na kartach żywotów świętych agentów-bohaterów. Nie włączył „Saszy" do panteonu zuchów, stanowiących wzorzec i źródło uwielbienia dla wyznawców, nieprzekraczających murów klasztoru bezpieki. W literaturze zachodniej „Sasza" pojawia się głównie na marginesach i w urywkach tekstów. Po raz pierwszy historia agenta została opisana w 2001 roku przez Josepha Trento w książce „The Secret History of CIA" („Tajna historia CIA"). Autor nie bazuje w niej jednak na dokumentach, a na wywiadach z emerytowanymi agentami.

„Sasza" to tak naprawdę Aleksander Grigorjewicz Kopacki (Trento nazywa go jednak Nawratiłowem, nazwisko „Kopacki" uważa zaś za jeden z pseudonimów). W grudniu 1943 roku Aleksander Grigorjewicz był ranny, dostał się do niewoli, gdzie ujawnił swoją przynależność do NKGB i zgodził się działać na rzecz wywiadu niemieckiego. W ostatnich dwóch miesiącach wojny pracował w zarządzie kontrwywiadu kolaboracyjnej Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej generała Własowa. Po wojnie zaproponowano mu pracę w Organizacji Gehlena.

Następnie Kopacki pełnił służbę w zachodnioberlińskiej rezydenturze CIA, znanej pod skrótem BOB (Berlin Operating Base). W 1954 roku został zatrzymany przez policję drogową za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu. By uniknąć komplikacji przy przyznawaniu obywatelstwa amerykańskiego, CIA nadało mu nowe imię. Od tego momentu Kopacki był już Igorem Orłowem. Pod tym nazwiskiem wyjechał w styczniu 1961 roku do USA, licząc wyraźnie na etat w CIA.

Wszystko poszło nie tak: obietnica pracy okazała się jedynie wabikiem, dzięki któremu Amerykanie odwiedli go od zamiaru ucieczki do ZSRR. FBI przypuszczało, że jest podwójnym agentem. Podejrzenia te wzmocniło pojawienie się w Waszyngtonie Anatolija Golicyna, który również wskazał na Kopackiego. „Saszę" pozostawiono samemu sobie. By utrzymać rodzinę, zaczął pracować jako kierowca ciężarówki, następnie wziął kredyt na otwarcie zakładu produkcji ram do obrazów. Śledztwo w jego sprawie szło jednak ślamazarnie i „Sasza" odetchnął.

Wiosną 1965 roku odwiedzili go niespodziewanie agenci FBI. Przesłuchali żonę, przeszukali dom i ostatecznie zażądali, by poddał się testowi na wykrywaczu kłamstw. „Sasza" wpadł w panikę. Udało mu się zgubić ogon i wśliznąć do konsulatu radzieckiego w Waszyngtonie. Rezydentura KGB opracowała plan ewakuacji, który został zatwierdzony przez Moskwę. Żona „Saszy" odmówiła jednak kategorycznie ucieczki.

Tymczasem śledztwo CIA utknęło. Biuro zostawiło rodzinę w spokoju. W resorcie Hoovera sprawa Orłowa wszystkim już zbrzydła, podobnie zresztą jak w CIA – jedynie Angleton poszukiwał niestrudzenie dowodów przeciw „Saszy". Wierzył, że Kopacki nie trafił do niemieckiej niewoli przypadkiem i że powierzono mu zadanie wniknięcia do kolaborującego z Niemcami sztabu generała Własowa.

Kozłow potwierdził informacje Golicyna, który wskazał na „Saszę", mimo że nie znał jego nazwiska. Kozłow stwierdził ponadto, że „Saszą" jest Igor Orłow. Major utrzymywał, iż żona agenta – Eleanor Orlova – jest jego wspólniczką, zaś jako miejsce ukrycia dokumentów wskazał ramy do obrazów.

Solie i Turner nie wierzyli Kozłowowi ani na jotę. Wiedzieli doskonale, że śledztwo FBI nie wykazało, by małżeństwo Orłowych podejmowało jakiekolwiek działania szpiegowskie. Major wyczuł niedowierzanie rozmówców i powiedział: „Nie wierzycie? Sprawdźcie sami: 10 maja 1965 roku Orłow wszedł do konsulatu tylnymi drzwiami". Mówiąc te słowa, wręczył funkcjonariuszom FBI fotografię Orłowa, zrobioną wewnątrz konsulatu przez lustro weneckie. Solie i Turner zaoponowali: gdyby Kozłow mówił prawdę, oni posiadaliby inne zdjęcie, zrobione przez agentów FBI, którzy fotografują wszystkich wchodzących i wychodzących z budynku. Major nie dawał się jednak zbić z tropu: FBI bez wątpienia posiada fotografię – konsulat zatroszczył się o to, by Orłow wyszedł przez drzwi frontowe.

Tydzień później, po intensywnych poszukiwaniach, fotografia odnalazła się: ktoś musiał ją źle zidentyfikować i została umieszczona w cudzej teczce. Kiedy informacja Kozłowa potwierdziła się, Angleton wpadł w zachwyt. Jego faworyt, Golicyn, otrzymał nowy kredyt zaufania. Sprawa Orłowa, którą Hoover uważał za zamkniętą, mogła być kontynuowana. Jednak już podczas kolejnego spotkania Kozłow wyskoczył z meldunkiem, który kompletnie pomieszał karty, jakimi dysponował Angleton. Informacja, jaką przekazał major, dotyczyła bezpośrednio zabójstwa Johna Kennedy'ego.

Zagadka Furcewej

Miesiąc po dokonanym 22 listopada 1963 roku zamachu w Dallas agent CIA, wchodzący w skład delegacji radzieckiej podczas pertraktacji rozbrojeniowych w Genewie, uruchomił kod awaryjny i poprosił o pilne spotkanie z kuratorem. Agentem tym był oficer KGB Jurij Nosienko, który zaproponował swoje usługi wywiadowi amerykańskiemu w czerwcu 1962 roku. Nie wiedział jednak wtedy, że stał się kolejną ofiarą Golicyna. CIA była wobec niego bardzo podejrzliwa. Kiedy podczas spotkania poprosił o pomoc w szybkiej ewakuacji, spytano go, co się właściwie stało. Nosienko był zdeterminowany i gotów do ucieczki, mimo że w ZSRR pozostawił rodzinę. Agent wytłumaczył CIA konieczność ewakuacji bardzo prosto: odwołali go właśnie do Moskwy, boi się, że jest spalony.

Kuratorzy zaczęli go uspokajać. Wtedy Nosienko wyznał im prawdziwą przyczynę paniki. Powiedział, że nakazano mu werbunek późniejszego domniemanego zabójcy Kennedy'ego, Lee Harveya Oswalda w czasie jego ostatniego przyjazdu do ZSRR, ostatecznie jednak Amerykanina uznano za niezrównoważonego emocjonalnie i pomysł zarzucono. Nosienko twierdził jednak, że decyzja o wstrzymaniu werbunku miała charakter polityczny – akcję odwołano po interwencji minister kultury Jekatieriny Furcewej. Kierownictwo KGB nie miało wyjścia, tak silnej presji trzeba było ulec. Jak jednak CIA odczytała te informacje? Czy wiedziała, kim była w rzeczywistości Furcewa, czy miała pojęcie o zawiązywanym w Moskwie spisku przeciw Chruszczowowi, w który minister była zamieszana? Tego możemy się tylko domyślać. Amerykanie bez wątpienia rozumieli, że realne wpływy minister kultury wykraczały daleko poza zakres jej kompetencji. Furcewa do tej pory pozostaje w dziejach kremlowskiej walki o władzę postacią nader zagadkową. Wiemy, że razem z marszałkiem Żukowem odegrała kluczową rolę w rozgromieniu „grupy antypartyjnej" Mołotowa, Malenkowa, Kaganowicza i Szepiłowa, co z kolei uratowało Nikitę Siergiejewicza Chruszczowa i pozwoliło na jego intronizację na czerwonym Olimpie w 1957 roku.

Wkrótce jednak po triumfie Chruszczowa Furcewą odsunięto w cień i odizolowano od wielkiej polityki. Powiadają, że obmawiała Nikitę Siergiejewicza w rozmowach z przyjaciółmi (tak mu w każdym razie doniosło KGB). Jak by nie było naprawdę, jedno jest pewne: nie brakowało jej ani motywów, ani woli, ani odwagi, by przystać do spisku przeciw Chruszczowowi. Furcewa zmarła w 1974 roku na „ostrą niewydolność serca". Trafność „diagnozy" budzi wątpliwości do tej pory. Co do Oswalda, jego wizyta w Związku Radzieckim, jego jaskrawo antyamerykańska postawa i lewackie poglądy, wydawały się przesądzać o współudziale w zabójstwie prezydenta. Informacje Nosienki uznano za nadzwyczaj ważne. Richard Helms, który był w tym czasie dyrektorem wydziału operacyjnego CIA, podjął decyzję o jego natychmiastowej ewakuacji.

Fragment książki Władimira Abarinowa „Widziadła. Gra wywiadów. Walka mocarstw" w przekładzie Jędrzeja Morawieckiego, która ukazała się nakładem Fundacji Sąsiedzi.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Major KGB chce pracować dla wywiadu amerykańskiego. W każdym razie, takie życzenie wyraził w czerwcu 1966 roku, kiedy pojawił się w Waszyngtonie. Swoje usługi zaoferował przy tym w sposób mało wyrafinowany – zadzwonił po prostu do domu dyrektora CIA, Richarda Helmsa. Numer okazał się co prawda nieaktualny, a kobieta, która podniosła słuchawkę, oświadczyła jedynie, że nikt taki już tu nie mieszka (rozmówczynią okazała się była żona Helmsa). Major nie dawał jednak za wygraną i zdobył aktualny numer.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami