Początkowo służył jako miejsce tworzenia amatorskich teledysków – dzieci pod znane przeboje podkładały własne układy taneczne. Pierwszy raz spotkałem się z nim dwa lat temu, gdy jedna z moich córek pochwaliła mi się filmikiem na telefonie koleżanki ze szkoły. Zresztą 95 proc. użytkowników tego serwisu w Polsce to dziewczyny. Co więcej, 97-proc. to nastolatki!
Największym problemem TikToka – oprócz tego, że stał się bagnem tzw. patostreamingu (jeśli macie Państwo mocne nerwy, znajdźcie na YouTubie coś w rodzaju „przegląd najgorszych polskich TikToków") – jest jednak to, że aplikację założyli Chińczycy. A to nie jest w dzisiejszych czasach bez znaczenia.
Dzienniki „The Guardian" i „Le Monde" poinformowały w tym tygodniu, że rząd w Pekinie zmusił serwis do przestrzegania zakazu „wypaczania historii". Co się kryje pod tym pojęciem? Po prostu cenzura. Serwis usuwa bowiem informacje o Tybecie, Tajwanie, prześladowaniach religijnych w Chinach, Baracku Obamie, ludobójstwie w Kambodży, masakrze na placu Tiananmen. Znikać z niego zaczęły też relacje ze wspomnianych na początku protestów w Hongkongu.
TikTok jest doskonałym przykładem działania chińskich przedsiębiorstw. Podbijają świat, oferują świetne, nowoczesne i tanie usługi. Ale na końcu jest polityka, której nie mogą się nie podporządkować.