John le Carré: Zupełnie zwyczajny szpieg

Nikt tak jak John le Carré nie portretował zimnej wojny i zmierzchu imperium brytyjskiego. Anglik to ktoś zdecydowanie więcej niż mistrz szpiegowskiego thrillera.

Aktualizacja: 23.07.2016 14:07 Publikacja: 21.07.2016 15:03

John le Carré: uważny, gorzki, ironiczny

John le Carré: uważny, gorzki, ironiczny

Foto: Getty Images, Bob Riha, Jr.

Ostatnie miesiące znów należą do Johna le Carrégo. Znów, bo przecież od czasów „Ze śmiertelnego zimna" (1963) jego książki nie schodzą z czołówki list bestsellerów, nierzadko lądując na samym ich szczycie. Tym razem głośno było o pisarzu z powodu sążnistej biografii autorstwa Adama Sismana (w oryginale ukazała się w październiku, teraz trafia do nas), a także świetnej adaptacji „Nocnego recepcjonisty" z gwiazdami pierwszej wielkości: Hugh Lauriem i Tomem Hiddlestonem, w rolach głównych (sześcioodcinkowy serial zrealizowała z dużym rozmachem BBC, przenosząc akcję z lat 90. do czasów współczesnych).

We wrześniu trafi do księgarń pierwsza autobiograficzna pozycja le Carrégo „The Pigeon Tunnel" („Gołębi tunel"), a przecież i jego ostatnia powieść, „Subtelna prawda" (2013), jednogłośnie okrzyczana została jedną z najlepszych w jego dorobku.

David, syn Ronniego

Zacznijmy jednak od tego, że John le Carré nigdy nie istniał. Angielski pisarz urodził się bowiem jako David Cornwell i pochodził z rodziny doprawdy niezwykłej. A może lepiej będzie powiedzieć: miał absolutnie niezwykłego ojca, bez którego pewnie nie zostałby tym, kim jest, i to wcale nie dlatego, że Ronnie Cornwell zachęcał młodego Davida do nauki (choć istotnie tak było; planował dla syna karierę prawniczą) ani że pomógł mu w przyjęciu na Oxford, a wcześniej nie oponował, gdy siedemnastoletni David wyjechał na studia do Berna (to również prawda).

Ale przede wszystkim Ronnie Cornwell żył wyjątkowym życiem, któremu bliżej do literackiej fikcji niż faktu, choć – jak sam przyznawał – w życiu książki nie przeczytał. Nazwanie Ronniego przekręciarzem czy barwną postacią byłoby eufemizmem, blado wypada przy nim nawet Augie March z prozy Saula Bellowa. Dość powiedzieć, że trudno ustalić, ilu ludzi doprowadził do ruiny, trudno też zliczyć jego kochanki. W więzieniu lądował kilka razy. Po raz pierwszy, gdy David był dzieckiem. Żona z nim nie wytrzymała, co zresztą miało zaważyć na późniejszych relacjach z kobietami wychowującego się w otoczeniu samych mężczyzn Davida (dom, szkoły z internatem, Oxford).

Jak żył Ronnie? Na najwyższym poziomie – przynajmniej dopóki były pieniądze. A gdy ich nie było, mamił każdego, kogo napotkał. Był duszą towarzystwa, łowcą niewieścich serc, potrafił wszystko wszystkim załatwić, ale też nigdy nie miał skrupułów, żeby handlować nieistniejącymi nieruchomościami, wystawiać czeki bez pokrycia, nie płacić za luksusowe hotele, dyrygować swoją świtą (czy też „dworem", jak nazywano jego otoczenie). Modus operandi miewał różny, w Anglii założył dziesiątki spółek, w imieniu których zaciągał kredyty i kupował nieruchomości, doprowadzając je do upadłości, w Toronto próbował sprzedawać nieistniejące domy na ziemi, do której nie miał praw, w Indonezji organizował handel ropą naftową, myślał też o handlu bronią (co prawdopodobnie sprawiło, że jego syn „najgorszym człowiekiem na świecie" nazwał w „Nocnym recepcjoniście" właśnie handlarza bronią Ropera).

Jednym słowem: Ronnie był notorycznym, nieuleczalnym oszustem, który wierzył, że okradając innych, oddaje im przysługę. Interesy robił na obu półkulach, do więzienia też trafiał w różnych miejscach (choćby w Singapurze). David zatrudnił nawet detektywów, żeby prześledzili działania jego ojca, ale całej prawdy o nim nigdy nie odkrył.

Łatwo byłoby wpaść w pułapkę prostackiej psychoanalizy, ale nie ulega wątpliwości, że David starał się żyć w kontrze do ojca. Nie miał w sobie nic z niebieskiego ptaka, skazał się na typowo urzędniczą egzystencję: najpierw w wywiadzie brytyjskim, potem w prestiżowym kolegium Eton, a następnie za biurkiem pisarskim. Pragnął służyć ojczyźnie, ponieważ Ronnie nie brał udziału w II wojnie światowej. Bardzo możliwe, że to zaważyło na decyzji o współpracy z wywiadem.

Choć uznawano, że ma potencjał, kariery szpiegowskiej nie zrobił. Najwięcej przygód – z punktu widzenia miłośników Bonda – przydarzyło mu się podczas szkolenia, potem niewiele pracował w terenie. Bodaj najbarwniejsze życiowe wyczyny le Carrégo miały jednak miejsce na stokach narciarskich. W 1952 roku o mało nie pojechał na igrzyska olimpijskie w Oslo, ale niestety jego karierę narciarską przerwał groźny wypadek. Zważywszy ojcowskie wyczyny, nie dziwi, że prędko postanowił się ustatkować.

Jednak małżeństwo z Ann – mimo trójki synów – z czasem się rozpadło. Był to dla niego szczególnie ciężki cios, próbował bowiem żyć tak jak należy i miał wyostrzony zmysł moralny. Sam zresztą potępiał niektóre ze swoich działań w trakcie pracy dla MI5 i MI6 (pierwszy wydział zajmuje się kontrwywiadem, drugi działa przede wszystkim za granicą), szczególnie tych z początku kariery, gdy infiltrował m.in. znajomych z Oxfordu o poglądach lewicowych bądź wyraźnie komunistycznych.

Pisać zaczął, żeby dorobić do skromnej pensji w MI6, gdzie trafił po krótkim czasie spędzonym w kontrwywiadzie. Debiutanckie „Budzenie zmarłych" zakupiło wydawnictwo Victora Gollancza, które zapłaciło zań niezłą jak na owe czasy zaliczkę 100 funtów, czyli nieco ponad miesięczne wynagrodzenie. „Zabrałem się do pisania, ponieważ z nudów zaczynałem już odchodzić od zmysłów" – stwierdził po latach le Carré.

Choć słowa te mogłyby zostać odczytane jako kokieteria, to jeśli przypomnimy sobie świat powieści Anglika, trzeba wziąć je za dobrą monetę. Praca w brytyjskim wywiadzie, czy też w Cyrku, jak najczęściej określa się służby w jego powieściach, w przeważającej mierze składa się z nudy, mylonych tropów, moralnych rozważań.

Akcja nie pędzi tu jak w powieściach Iana Fleminga czy Roberta Ludluma. Bohaterowie to – może poza często ulotnymi, eterycznymi niewiastami – ludzie z krwi i kości, nierzadko więcej mają tkanki tłuszczowej niż masy mięśniowej. Najlepiej podsumowuje pracę szpiegów Leamas w końcowej scenie „Z przejmującego zimna": „Kim są według ciebie szpiedzy, co? Filozofami i moralistami, którzy we wszystkim, co robią, kierują się naukami Boga albo Karola Marksa? Nie! To nic więcej jak tylko banda plugawych, miałkich drani takich jak ja: pijaków, pedałów, pantoflarzy i urzędasów bawiących się w kowbojów i Indian, żeby ubarwić swoje żałosne życie". Co ciekawe, samego le Carrégo przed depresją, w którą popadł w MI6, uchroniła wizyta u franciszkanów w Cerne Abbas.

Drogę do sławy le Carré pokonał zadziwiająco szybko. Dwa lata po debiucie był już sławą. Za „Z przejmującego zimna" (uznane w 2006 roku przez „Publishers Weekly" za najlepszą szpiegowską książkę wszech czasów) otrzymał prestiżową Nagrodę im. Somerseta Maughama dla najbardziej utalentowanych prozaików przed 35. rokiem życia. W 1965 roku powieść doceniono za oceanem, honorując go Nagrodą im. Edgara Allana Poego.

Ale obok laurów, do których przywiązywał niewielką wagę, przyszedł też sukces komercyjny. Prawa do filmu na podstawie powieści kupiła wytwórnia Paramount Pictures. W ekranizacji wystąpił Richard Burton, wówczas jedna z największych gwiazd kina i partner Liz Taylor (Liz robiła zresztą liczne awantury na planie, czego le Carré był świadkiem). Przede wszystkim jednak dzięki amerykańskiemu wydawcy, który zdecydowanie postawił na „Z przejmującego zimna", udało się le Carrému podbić listy bestsellerów po drugiej stronie Atlantyku. Samego wydania w twardej okładce sprzedało się ponad 200 tysięcy – wówczas wynik wręcz oszałamiający (zwykle drukowanych później egzemplarzy w miękkiej okładce sprzedawało się cztery–pięć razy więcej).

„Z przejmującego zimna" zapoczątkowało wielką karierę pisarską le Carrégo, a także jego bardzo udaną przygodę z kinem, w której wyróżniają się szczególnie znakomite ekranizacje „Druciarza, krawca, żołnierza, szpiega": miniserial z Alekiem Guinnessem w roli Smileya z 1979 roku i pełnometrażowa produkcja Tomasa Alferdsona ze znakomitymi: Garym Oldmanem, Colinem Firthem, Benedictem Cumberbatchem i Tomem Hardym. Końcówka lat 70. to zresztą bodaj najlepszy czas w karierze le Carrégo, przynajmniej do teraz. Trafił na okładkę „Time'a", co zdarza się tylko kilku pisarzom na dekadę, i napisał bodaj najlepsze powieści: obok „Drukarza" także świetną „Jego uczniowską mość", którą naraził się na nieuzasadnione zarzuty antysemityzmu.

Nudne życie szpiega

W życiu le Carrégo nie zawsze da się oddzielić fakty od fikcji, co szczególnie dotyczy jego pracy w wywiadzie. Ale też – nie ma co do tego wątpliwości biograf pisarza Adam Sisman – le Carré sam zręcznie gra faktami, czasem nieświadomie przeinaczając wydarzenia, innym razem z premedytacją pisząc swoje życie na nowo bądź przepisując je na literaturę (szczególnie często odnajdziemy w jego powieściach postaci przypominające Ronniego). „Jestem kłamcą. Urodziłem się po to, by kłamać. Kształcono mnie na kłamcę i szkolono mnie na kłamcę w środowisku, które kłamaniem zarabia na życie" – mówił. Nieprzypadkowo wybrał zawód pisarza. Nigdzie kłamstwo nie popłaca w takim stopniu, jak w prozie. Literatura brytyjska jest zresztą wyjątkowym dowodem na to, jak znakomitym połączeniem może być praca w wywiadzie i pisarstwo. Bez le Carrégo, Grahama Greene'a czy Iana Fleminga nie sposób przecież wyobrazić sobie współczesną literaturę popularną, powieść szpiegowską i w ogóle prozę angielską II połowy XX wieku.

Trudno też wyobrazić sobie wyrazistszego krytyka brytyjskich poczynań po II wojnie światowej. Autor „Małej doboszki" nie miał wątpliwości, jak wygląda życie w ZSRS, potępiał zresztą szpiegów, którzy na stronę Rosjan przeszli, choćby przyjaciela Greene'a, Kima Philby'ego ze słynnej Piątki z Cambridge (Philby zresztą podobno chwalił realizm powieści le Carrégo). Mimo to nie wahał się nigdy swojej ojczyzny krytykować. Szczególnie irytowały go wszelkie odwołania do imperialnej przeszłości i tęsknota za dawną chwałą. Taki świat wyłania się także z jego powieści. Cyrk to powojenna Wielka Brytania w miniaturze, w której nostalgia za przeszłością, a szczególnie za dniami chwały z czasów II wojny światowej, sąsiaduje z niepewnością jutra. Le Carré konsekwentnie pozbawiał Brytanię złudzeń, sam nie łudząc się co do jej roli na światowej arenie. W konsekwencji odmówił przyjęcia Orderu Imperium Brytyjskiego i tytułu szlacheckiego.

Ale autor „Druciarza, krawca, żołnierza, szpiega" unikał łatwych odpowiedzi nie tylko w prozie, lecz również w życiu. Choć zawsze popierał laburzystów, podziwiał Margaret Thatcher za interwencję na Falklandach, potępiając za to w czambuł działania Tony'ego Blaira, szczególnie włączenie się Wielkiej Brytanii w wojnę w Iraku. Prorocza okazała się jego ówczesna prognoza, że konflikt ten będzie kosztował Europę i Amerykę więcej niż Korea i Wietnam. Głośny był także – przy wyrazistych opiniach pozostając – jego spór z Salmanem Rushdiem, któremu zarzucał, że dolewa oliwy do ognia i wykorzystuję fatwę dla własnej sławy, nie licząc się z ofiarami (spór ten trwał zresztą wiele lat, dopiero niedawno obaj pisarze się pogodzili, choć żaden nie zmienił stanowiska).

Ale bodaj najciekawszy z tropów w biografii le Carrégo autorstwa Sismana jest zupełnie niebrytyjski. Anglikowi udało się nie tylko zrozumieć powojenne Niemcy i pisać o nich z niespotykaną u Brytyjczyków empatią, lecz także dać jeden z najbardziej wnikliwych obrazów podzielonego murem kraju w powieści „Małe miasteczko w Niemczech" (ironiczny tytuł odnosił się do stolicy RFN Bonn, gdzie miał infiltrować ruch neonazistowski).

Głęboka więź pisarza z kulturą niemiecką może zadziwiać, zważywszy że dorastał w kraju pogrążonym w wojnie z Niemcami. Dobrze zapamiętał zresztą pewną scenę z dzieciństwa. Gdy wybuchła wojna, miał dziewięć lat. Był właśnie na korcie tenisowym, kiedy się o tym dowiedział. Na kort już nie wrócił. I słusznie, bo później został on zbombardowany.

Związek le Carrégo z Niemcami nie wypływa jednak ze współczucia dla przegranych. Ma on, po pierwsze, charakter językowy (języka, który uważał za klucz do zrozumienia obcej kultury, nauczył się częściowo dzięki ojcu, później w Bernie studiował literaturę niemiecką), a po drugie, wynika z fascynacji kulturą niemiecką, co często umykało krytykom. Nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że oś konfliktu w prozie le Carrégo przebiega na tej samej płaszczyźnie, co w „Śmierci w Wenecji" i „Tonio Krügerze" Tomasza Manna. Chodzi przede wszystkim o powracającą nieprzystawalność jednostki do społeczeństwa, o sprzeczność postaw i interesów – także na planie moralnym. Mann ukazywał społeczne uwikłanie artysty i jego konflikt ze społeczeństwem, le Carré to samo robi ze swoimi postaciami, pokazując ich uwikłanie w trudne wybory moralne, które każą stawiać dobro jednostek nad dobrem ogółu bądź odwrotnie.

Powieści le Carrégo niewiele wspólnego mają z wąsko rozumianą „literaturą gatunkową". Nie da się nauczyć pisać tak jak on na żadnym kursie kreatywnego pisania. Jak daleko Anglikowi do schematycznego myślenia, pokazuje dobitnie to, że pierwsze zdanie zdarza mu się układać kilkanaście razy.

Trzeba jednak przy tym zauważyć, że twórczość le Carrégo wyraźnie dzieli się na dwa okresy, dla których cezurą jest upadek żelaznej kurtyny. Od końca zimnej wojny – wielu uważało, jak się okazało bezzasadnie, że będzie to także koniec Anglika jako pisarza – le Carré się zradykalizował. O ile powieści zimnowojenne wyróżnia ambiwalencja (pozytywny Smiley to wyjątek na tle całej galerii niejednoznacznych postaci), o tyle od czasów „Nocnego recepcjonisty" nie ma wątpliwości, kto jest zły, a kto dobry, półcienie znikają. Złe są koncerny i korporacje, złe bywają zachodnie mocarstwa (szczególnie Stany Zjednoczone – stąd mniejsze sukcesy za oceanem), źli są handlarze bronią.

Podwójne życie, podwójne dzieło

Le Carré wkroczył więc na inne terytorium i poradził sobie na nim, choć jego powieści nieco na tym ucierpiały. Ale i po zimnej wojnie zawsze wyczuwał puls świata. Podejmował tematy na czasie albo wręcz wyprzedzał swój czas tematami, które dopiero za chwilę miały się znaleźć na pierwszych stronach gazet na całym świecie. W latach 90. zajmował się między innymi handlem bronią i Inguszetią, przyglądał się działalności firm farmaceutycznych, które zbijają majątek na rynku afrykańskim, dostarczając przeterminowane lub niepotrzebne leki i testując nowe specyfiki na ludziach, w „Subtelnej prawdzie" wyprzedził zaś rzeczywistość, przewidując poniekąd aferę z ujawnianiem danych, którą rozpętał Edward Snowden.

„Z punktu widzenia krytyków w ogóle jestem chodzącą przesadą: zbyt biegły, zbyt młody, zbyt zdolny" – pisał w 1968 roku do wydawcy, po tym, jak z krytyką spotkało się znakomite „Małe miasteczko w Niemczech". Długo krytycy traktowali jego dzieła z przymrużeniem oka. Zwykle pisali o nim w kontekście innych brytyjskich oficerów wywiadu Iana Fleminga i Grahama Greene'a, stawiając zdecydowanie wyżej od tego pierwszego (jako autora typowych książek masowych) i niżej od tego drugiego (niebezzasadnie aspirującego swymi powieściami szpiegowskimi do literatury wysokiej).

O ile nie wypada się nie zgodzić z pierwszą częścią tego twierdzenia (choć biorąc w nawias „Casino Royale"), o tyle po latach należy stwierdzić, że powieści le Carrégo co najmniej dorównują dziełom autora „Trzeciego człowieka". Zresztą sprawiedliwość oddali mu koledzy po fachu. Sam Greene nazwał „Z przejmującego zimna" najlepszą opowieścią szpiegowską, jaką czytał. Wybitny Amerykanin Philip Roth uznał „Szpiega doskonałego" za najlepszą powojenną powieść angielską.

Owszem, le Carré nie mógłby pretendować do miana nowego Prousta czy Nabokowa (choć porównania z Nabokowem się pojawiały!), ale jego proza językowo zdecydowanie przewyższa masową produkcję literacką. Anglik zawsze był wyczulony na różne idiolekty, z wielką wprawą odwoływał się do klasyków (szczególnie Niemców) czy Biblii, a przede wszystkim tworzył skomplikowany, wielowymiarowy świat, który niewiele wspólnego ma z prostą rozrywką, jednocześnie jej dostarczając, co wielkiej literaturze zdarza się wcale nierzadko.

Ian McEwan, gwiazda średniego pokolenia literatury angielskiej, nie ma dziś cienia wątpliwości co do pozycji autora „Russia House": „Zostanie zapamiętany jako jeden z najważniejszych pisarzy brytyjskich II połowy XX wieku". Choć należałoby raczej powiedzieć: John le Carré jako jeden z pisarzy II połowy XX wieku zostanie zapamiętany.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Ostatnie miesiące znów należą do Johna le Carrégo. Znów, bo przecież od czasów „Ze śmiertelnego zimna" (1963) jego książki nie schodzą z czołówki list bestsellerów, nierzadko lądując na samym ich szczycie. Tym razem głośno było o pisarzu z powodu sążnistej biografii autorstwa Adama Sismana (w oryginale ukazała się w październiku, teraz trafia do nas), a także świetnej adaptacji „Nocnego recepcjonisty" z gwiazdami pierwszej wielkości: Hugh Lauriem i Tomem Hiddlestonem, w rolach głównych (sześcioodcinkowy serial zrealizowała z dużym rozmachem BBC, przenosząc akcję z lat 90. do czasów współczesnych).

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie