Oryginał trafił do kin w 1994 roku i okazał się najjaśniejszym punktem przypadającego na lata 90. renesansu kina animowanego. Po trwającej trzy dekady zapaści Disney wrócił do kręcenia filmów ambitniejszych, docenianych zarówno przez krytyków, jak i publiczność. Bardzo sprawnie łączył elementy musicalowe, komediowe i przygodowe, chętnie sięgał też po nowe technologie, w tym debiutujące w świecie animacji komputery. „Małą Syrenką", „Piękną i Bestią" czy „Pocahontas" wyznaczał wręcz nowe standardy.
Skupieni na tradycyjnym kinie konkurenci zostali daleko w tyle. Niektórzy (jak Fox czy Warner) dopiero zakładali działy zajmujące się kreskówkami, inni na gwałt szukali scenariuszy dla niedocenianych dotąd animatorów. Mieli o tyle łatwiej, że mogli się wzorować na rywalu i jego sprawdzonej komediowo-musicalowej formule. W końcu nie przez przypadek „Króla Lwa" obwołano najbardziej dochodową animacją w historii i nagrodzono dwoma Oscarami.
Czy nowa wersja ma szansę na podobny sukces? Pod względem technicznym robi oszałamiające wrażenie. Film wygląda jak telewizyjny dokument przyrodniczy i jest pełen lwów, hien, antylop, piesków preriowych czy na przykład mandryli. Bezkresna sawanna, strzeliste drzewa oraz malownicze formacje skalne zachwycają, lecz to zwierzęta robią największe wrażenie. Ich gęste futro faluje na wietrze, oczy naturalnie błyszczą, a ukryte pod skórą mięśnie pracują przy każdym ruchu. Nie chce się wierzyć, że za wszystkie te cuda odpowiadają komputery.
Jednak czar pryska, kiedy zwierzęta zaczynają mówić. I to nie dlatego, że animatorzy nie stanęli na wysokości zadania. Owszem, stanęli, jednak w naszym świecie zwierzęta nie mówią. Po prostu nie mówią! Gaworzące ze sobą lwiątka czy surykatki o całkowicie ludzkich reakcjach prezentują się nienaturalnie. Podobne wrażenie wywołują niektóre sceny, chociażby wielkie zebranie zwierząt, na którym malutki Simba zostaje zaprezentowany swoim przyszłym poddanym. W filmie rysunkowym takie spotkanie wydaje się jak najbardziej na miejscu. W realistycznym świecie nowego „Króla Lwa" jest... boleśnie nierealistyczne.
Ekranowy realizm ma jeszcze jedną konsekwencję, tym razem związaną z mimiką bohaterów. W kreskówce łatwo było nad nią zapanować, za pomocą kilku przerysowanych grymasów oddać emocje postaci i w ten sposób wzmocnić siłę oddziaływania najbardziej poruszających scen. Tu mamy „prawdziwe" zwierzaki, które nie potrafią się krzywić, szeroko uśmiechać, dziwić czy płakać rzewnymi łzami. Film na tym traci. Nie jest tak intensywny, tak emocjonalny jak oryginał.