„Rzepa" zawsze była przedmiotem westchnień dziennikarzy. Identyfikacja z tym tytułem jest przywilejem, zaszczytem, ale i zobowiązaniem. Ja miałem już za sobą przygodę w „Życiu Codziennym". Była też kilkunastomiesięczna przygoda z Radiem Kolor, za czasów duetu Mann–Materna, potem reportaże kulturalne w „Glob 24", pierwszym dzienniku w kolorze.
Właściwie mogę powiedzieć, że pojawienie się na łamach „Rzeczpospolitej" zawdzięczam Elżbiecie Czyżewskiej, wspaniałej osobowości aktorskiej, postaci tragicznej, która w apogeum popularności w Polsce w wyniku różnych zawirowań zmuszona była do wyjazdu do USA. Marzenia o karierze za oceanem okazały się mrzonką. Jej próbą powrotu w połowie lat 90. miał być spektakl „Szósty stopień oddalenia" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, z którym wcześniej związana była przez lata. O jej powrocie było głośno. Ponieważ jako wierny czytelnik „Rzeczpospolitej" nie mogłem doczekać się opowieści o tej aktorce w cenionym cyklu „Zbliżenia" w dodatku „Tele", postanowiłem wybrać się na plac Starynkiewicza i sam zaproponować taki tekst ówczesnemu szefowi „TeleRzeczpospolitej" Jackowi Lutomskiemu. Redaktor, nieco zdziwiony, przyznał, że kilka osób przymierzało się do tematu, ale ponieważ na razie nic z tego nie wyszło, to mogę spróbować.