Dość jednak hydrologii, bo nie wodzie jest poświęcony ten felietonik, ale to właśnie wzdłuż Rodanu położone są winiarnie, z których wina będziemy dziś degustować. Trzy różne wina, trzy różne style, jedna rzeka, którą eksplorować będziemy od końca. Może nie od samej Zatoki Lwiej, ale bliziutko. Niemalże na przedmieściach starożytnego Nimes, ledwie 30 kilometrów od zawalonego turystami – nie mówimy o czasie pandemii – Awinionu mamy Château de Campuget. Robią jakiś tuzin win białych i czerwonych, ale tylko dwa różowe. To z przewagą syrah (90 proc.) to nie tani, marketowy róż o posmaku landrynek, lecz wiosenna bomba. Jej eksplozja zaczyna się od bukietu przełamanego nutą pomarańczy, potem w ustach czujemy świeżuteńkie, zadziorne wino, które aż prosi się o słońce. Mamy czerwonego grapefruita, poziomkowe refleksy, maliny, ale i tak właściwy dla syrah pieprz.




Chcemy tego pieprzu więcej? Ależ proszę bardzo, płynąc sobie w górę rzeki, mijamy Awinion i 15 kilometrów dalej robimy postój na klasykę rodańskiego gatunku – ciemne owoce i dużo świdrującego, świeżo mielonego pieprzu, tymianku, mięty. Bardzo gastronomiczne wino, woła o kawał mięsa nie po to, by się za nim schować, ale by oddać jego walory. Łatwe, nie mylić z lekkim, pociągające wino musi się podobać.

I wreszcie docieramy do wspomnianego Lyonu, który mijamy i 20 kilometrów dalej meldujemy się w Beaujolais. Zapomnijcie o tanim nouveau, tu mamy arystokrację! Jean Paul Brun udowadnia, że z gamay można zrobić delikatne, lekko przydymione, o bukiecie ostatnich poziomek wino. Jazda obowiązkowa dla wszystkich wątpiących w beaujolais!