W połowie kwietnia Donald Trump zaatakował publicznie Światową Organizację Zdrowia (WHO), ogłaszając jednocześnie zawieszenie na 60–90 dni amerykańskiej składki. – Gdyby zrobiła swoją robotę i wysłała do Chin ekspertów, aby obiektywnie zbadać sytuację, epidemia mogłaby zostać zduszona w zarodku i spowodowałaby o wiele mniej ofiar – powiedział prezydent. I choć w ten sposób próbował odsunąć od siebie odpowiedzialność za zignorowanie zagrożenia epidemiologicznego w USA, to jego oskarżenia nie są zupełnie bezpodstawne.
Na pasku Chin
Pekin o „zapaleniu płuc nieznanego pochodzenia" po raz pierwszy poinformował WHO 31 grudnia zeszłego roku. Kilka dni później, mimo że lekarze z Tajwanu ostrzegali, że choroba przenosi się z człowieka na człowieka, Światowa Organizacja Zdrowia, powołując się na oficjalne informacje z Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL), twierdziła, że nie ma na to dowodów. Jeszcze pod koniec stycznia, choć do opinii publicznej docierały już pierwsze informacje o tym, że komunistyczne władze zamykają usta lekarzom ostrzegającym przed koronawirusem, organizacja chwaliła Chiny za „transparentność".
22 stycznia komitet WHO miał zdecydować, czy konieczne jest ogłoszenie stanu zagrożenia zdrowia publicznego o zasięgu międzynarodowym (PHEIC). W tym samym czasie wirus dotarł już do Japonii, Korei Południowej i Tajlandii. Mimo to dyrektor generalny WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus sprzeciwił się wprowadzeniu PHEIC, powołując się na... uspokajające dane z Chin. Dzień później komitet wznowił obrady, ale jego członkowie nie doszli do porozumienia. Pod koniec stycznia Tedros za zamkniętymi drzwiami spotkał się w Pekinie z Xi Jinpingiem. Po tej rozmowie dyrektor WHO pochwalił chińskie zmagania z pandemią, podkreślając, że „Chiny wyznaczyły nowe standardy" w tej sprawie. 8 lutego ChRL wreszcie wpuściła do kraju misję obserwacyjną WHO.
Dla zwolenników Tedrosa był to dowód na to, że jego ugodowe podejście w stosunku do Chin przynosi pozytywne rezultaty. Dla jego krytyków – oznaka tego, że Światowa Organizacja Zdrowia znalazła się pod wpływem Pekinu, próbującego zatuszować swoje błędy, które uniemożliwiły zatrzymanie epidemii. – Na początku kryzysu organizacja obrała niekonfrontacyjne podejście do ChRL. Ze swojej strony Chińczycy nie tolerowali żadnej krytyki. Gdy koronawirus zaczął się rozprzestrzeniać poza granice Państwa Środka, wcześniejsze oświadczenia WHO zaczęły ją obciążać – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem" prof. David P. Fidler, ekspert ds. ochrony zdrowia z amerykańskiego think tanku Council on Foreign Relations.
Najmocniejsze zarzuty pod adresem WHO padły ze strony sąsiadów ChRL. Japoński wicepremier Taro Aso podkreślił, że „gdyby organizacja nie przekonywała świata, że w Chinach nie ma żadnej epidemii, to każdy lepiej by się przygotował". Zasugerował także, że chodzi ona na smyczy Chin i powinna zmienić nazwę na „Chińską Organizację Zdrowia".