Memches: Nawiedzony dziwak Tomasz Budzyński

Koniec sierpnia 1984 roku. Połowa posępnej, przygnębiającej ostatniej dekady PRL. Wracając z wakacji, kupiłem w kiosku na warszawskim Dworcu Centralnym kolejny numer miesięcznika „Non Stop".

Aktualizacja: 14.05.2016 22:55 Publikacja: 14.05.2016 00:01

Memches: Nawiedzony dziwak Tomasz Budzyński

Foto: Fotorzepa

Byłem wówczas stałym czytelnikiem tego dodatku do „Tygodnika Demokratycznego" – organu Stronnictwa Demokratycznego, jednego z satelickich ugrupowań PZPR. Ktoś mógłby się zastanawiać, co interesującego mogło być w takim reżimowym czasopiśmie.

W tym przypadku „patronat" SD był rodzajem koncesji. „Non Stop" nie stanowił politycznego zagrożenia dla władzy ludowej, bo nie zajmował się polityką. Jego tematyką był bowiem po prostu rock. Czytelnik miesięcznika obcował z rozmaitymi przejawami kontrkultury, ale bynajmniej nieprezentowanymi jako przykłady degeneracji zachodniego społeczeństwa kapitalistycznego. Oczywiście tylko wtedy, gdy cenzura przepuszczała materiały, w których promowano twórczość zbuntowanych artystów.

Na okładce wydania, o którym mowa, widniało zdjęcie młodego chłopaka z irokezem na głowie, w czarnym swetrze i spodniach moro. Jak się dowiedziałem z zamieszczonego w „Non Stopie" reportażu, był to Tomasz Budzyński (znany także jako Budzy), wokalista punkowego zespołu Siekiera, jednego z laureatów zakończonego właśnie kolejnego Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie.

Dziś Budzy to legenda polskiego rocka. I to nie tylko ze względu na oryginalną twórczość, ale i ewolucję, którą w swoim życiu przeszedł. Zanim jednak do tego dojdziemy, trzeba przypomnieć, że wtedy, w pamiętnym ponurym roku 1984, Budzyński był frontmanem kapeli, jakich wcześniej Polska nie znała. Muzyka Siekiery stanowiła jeden wielki brutalny łomot, a jej surrealistyczne teksty niosły w sobie nihilistyczno-apokaliptyczny przekaz. W kultowym kawałku „Idzie wojna" padały między innymi słowa o robocie gwałcącym krokodyla.

Przygoda Budzego z Siekierą trwała jednak bardzo krótko. Już parę miesięcy po zdobyciu przez grupę nagrody (wzmacniacza!) w Jarocinie wokalista związał się z nowo powstałym zespołem Armia, w którym śpiewa po dziś dzień. Po drodze występował też w kapelach 2Tm2,3, Budzy & Trupia Czaszka, Rimbaud, a także solo.

Niemniej Budzyński jest kojarzony głównie z Armią, jednym z najbardziej oryginalnych zjawisk polskiego – i chyba nie tylko polskiego – rocka. Grupa ta łączyła punk z niemal symfonicznymi brzmieniami. W jej instrumentarium była i nadal jest... waltornia. Budzy nie krył swoich fascynacji kompozycjami Claude'a Debussy'ego czy Igora Strawińskiego.

Ale poza aspektem muzycznym twórczości Armii warto zwrócić uwagę na jej teksty, które odzwierciedlają przemianę duchową ich autora. W latach 90. głośny był bowiem powrót Budzyńskiego na łono Kościoła katolickiego. Wcześniej artysta inspirował się gnozą, „głęboką ekologią" i innymi duchowymi ścieżkami mieszczącymi się w szerokim spektrum New Age.

O tym między innymi traktuje opublikowana właśnie książka „Miłość", będąca wywiadem rzeką Tomasza Ponikły z wokalistą Armii. Budzy opowiada o tym, jak jego młodzieńczy anarchizm w konfrontacji z chrześcijaństwem legł w gruzach. Głównym jednak motywem rozmowy są relacje artysty z żoną.

Ci czytelnicy, których będą razić prostolinijne wyznania Budzyńskiego, powinni rozważyć, czy nie świadczy to o ich pysze. Tak czy inaczej, dla ludzi utożsamiających miłość z namiętnościami, a nie z odpowiedzialnością, świadectwo wokalisty Armii jest kamieniem obrazy. I bardzo dobrze.

Jeśli bowiem dziś ktoś deklaruje, że mimo trudności małżeńskich czuje się szczęśliwy, iż wytrwał w wierności, jeśli namawia do tego, aby prosić żonę o przebaczenie nawet wówczas, gdy racja nie jest po jej stronie, jeśli wreszcie na serio rozprawia o obecności Boga i Szatana w codziennym życiu, to może zostać uznany za nawiedzonego dziwaka. Ale przecież Jezus mówił, że dobra nowina, którą przynosi, jest mądrością nie z tego świata. Skoro tak, to nie ma nic dziwnego w tym, że głoszą ją także boży szaleńcy.

Tomku, dziękuję.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Byłem wówczas stałym czytelnikiem tego dodatku do „Tygodnika Demokratycznego" – organu Stronnictwa Demokratycznego, jednego z satelickich ugrupowań PZPR. Ktoś mógłby się zastanawiać, co interesującego mogło być w takim reżimowym czasopiśmie.

W tym przypadku „patronat" SD był rodzajem koncesji. „Non Stop" nie stanowił politycznego zagrożenia dla władzy ludowej, bo nie zajmował się polityką. Jego tematyką był bowiem po prostu rock. Czytelnik miesięcznika obcował z rozmaitymi przejawami kontrkultury, ale bynajmniej nieprezentowanymi jako przykłady degeneracji zachodniego społeczeństwa kapitalistycznego. Oczywiście tylko wtedy, gdy cenzura przepuszczała materiały, w których promowano twórczość zbuntowanych artystów.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów