Wszystko to w przekonaniu, że to przełomowy moment w życiu tych kilkudziesięciu tysięcy młodych ludzi. Ich być albo nie być. A co, jeśli ten jeden z tysięcy sprawdzianów, jakie mają w życiu do napisania, nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia?
„Nasz świat jest jak pociąg, który pędzi prosto w przepaść, pędzi ku samozniszczeniu. Dobrze więc, jeśli niektóre osoby wysiądą z pociągu nad przepaścią, rozpalą ogniska, zaczną śpiewać i tańczyć wokół ognia. Może ktoś z pociągu zobaczy ich i też zechce wysiąść przed zagładą. Pociągu nie uratujemy, ale przynajmniej ocalimy niektórych". Ta metafora, stworzona przez wpływowego hiszpańskiego duchownego, abp. Javiera Martineza, aby móc nabrać pełnej mocy i znaczenia, domaga się doprecyzowania. Pociągiem, który pędzi ku przepaści i którego maszyniści dawno już zapomnieli, skąd wyruszyli i do jakiej stacji mają dotrzeć, jest nie tyle cały zachodni świat, ile stojące u jego fundamentów instytucje. Spośród nich zaś największą winą obciążą uniwersytet. To on miał wyznaczać drogę, świecić pośród nocy niewiedzy, wyrywać z dogmatycznej drzemki. W jego murach miały padać pytania, od odpowiedzi na które zależy przyszłość naszego świata.
Problem nie polega na tym, że jak stwierdził jeden z polskich akademików, na studia przychodzą „troglodyci", których można jedynie „hodować". Biurokracja, brak środków, blokowanie karier młodych naukowców przez wszechobecne koterie – to wszystko wtórne. Prawdziwym grzechem pierworodnym uniwersytetu jako takiego, niezależnie od tego, czy jest to prowincjonalny ośrodek w Europie Środkowej czy Cambridge, jest fakt, że zmieniła się stawka, o jaką toczy się „gra w studiowanie".
Karl Jaspers, niemiecki filozof, stwierdził, że idea uniwersytetu zawiera się w stwierdzeniu: „jesteśmy odpowiedzialni za to, kim powinniśmy się stać". Te kilka lat przypadające na czas przejścia z okresu dzieciństwa do dorosłości miało być szansą na odetchnięcie innym powietrzem. Kształtowanie osobowości, rozpoznanie, co jest cnotą, a co wadą. Nie tylko na zdobywanie wiedzy, ale zdefiniowanie swoich ambicji, celów, hierarchii. Wyznaczenie kursu, którym będzie się podążać przez resztę życia. I rzeczywiście, uniwersytet wywiązuje się z tej misji. Tyle tylko, że w karykaturalny sposób.
Do uniwersyteckiego powietrza dostała się ta sama trucizna, która unosi się na zewnątrz murów akademii. Ukończenie studiów stało się elementem kariery, zostało wpisane w porządek, od którego miało być niezależne. Edukacja stała się niewolnikiem porządku, który miała zmieniać, kształtować na nowo. Na pytanie: „kim powinniśmy się stać" studenci słyszą odpowiedź – „kimkolwiek chcecie, bylebyście byli przydatni".