Jan Maciejewski: Maturzyści, po co wam studia?

Zakwitły kasztany, zaczynają się matury. Ceremoniał egzaminu dojrzałości przewiduje odpowiedni strój, codzienne relacje w serwisach informacyjnych, plotki o rzekomych przeciekach z zestawów pytań, nerwicowe reakcje zestresowanych, ambitnych rodziców.

Publikacja: 04.05.2018 15:00

Jan Maciejewski: Maturzyści, po co wam studia?

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Wszystko to w przekonaniu, że to przełomowy moment w życiu tych kilkudziesięciu tysięcy młodych ludzi. Ich być albo nie być. A co, jeśli ten jeden z tysięcy sprawdzianów, jakie mają w życiu do napisania, nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia?

„Nasz świat jest jak pociąg, który pędzi prosto w przepaść, pędzi ku samozniszczeniu. Dobrze więc, jeśli niektóre osoby wysiądą z pociągu nad przepaścią, rozpalą ogniska, zaczną śpiewać i tańczyć wokół ognia. Może ktoś z pociągu zobaczy ich i też zechce wysiąść przed zagładą. Pociągu nie uratujemy, ale przynajmniej ocalimy niektórych". Ta metafora, stworzona przez wpływowego hiszpańskiego duchownego, abp. Javiera Martineza, aby móc nabrać pełnej mocy i znaczenia, domaga się doprecyzowania. Pociągiem, który pędzi ku przepaści i którego maszyniści dawno już zapomnieli, skąd wyruszyli i do jakiej stacji mają dotrzeć, jest nie tyle cały zachodni świat, ile stojące u jego fundamentów instytucje. Spośród nich zaś największą winą obciążą uniwersytet. To on miał wyznaczać drogę, świecić pośród nocy niewiedzy, wyrywać z dogmatycznej drzemki. W jego murach miały padać pytania, od odpowiedzi na które zależy przyszłość naszego świata.

Problem nie polega na tym, że jak stwierdził jeden z polskich akademików, na studia przychodzą „troglodyci", których można jedynie „hodować". Biurokracja, brak środków, blokowanie karier młodych naukowców przez wszechobecne koterie – to wszystko wtórne. Prawdziwym grzechem pierworodnym uniwersytetu jako takiego, niezależnie od tego, czy jest to prowincjonalny ośrodek w Europie Środkowej czy Cambridge, jest fakt, że zmieniła się stawka, o jaką toczy się „gra w studiowanie".

Karl Jaspers, niemiecki filozof, stwierdził, że idea uniwersytetu zawiera się w stwierdzeniu: „jesteśmy odpowiedzialni za to, kim powinniśmy się stać". Te kilka lat przypadające na czas przejścia z okresu dzieciństwa do dorosłości miało być szansą na odetchnięcie innym powietrzem. Kształtowanie osobowości, rozpoznanie, co jest cnotą, a co wadą. Nie tylko na zdobywanie wiedzy, ale zdefiniowanie swoich ambicji, celów, hierarchii. Wyznaczenie kursu, którym będzie się podążać przez resztę życia. I rzeczywiście, uniwersytet wywiązuje się z tej misji. Tyle tylko, że w karykaturalny sposób.

Do uniwersyteckiego powietrza dostała się ta sama trucizna, która unosi się na zewnątrz murów akademii. Ukończenie studiów stało się elementem kariery, zostało wpisane w porządek, od którego miało być niezależne. Edukacja stała się niewolnikiem porządku, który miała zmieniać, kształtować na nowo. Na pytanie: „kim powinniśmy się stać" studenci słyszą odpowiedź – „kimkolwiek chcecie, bylebyście byli przydatni".

Ale przecież można też inaczej, przepustką do wolności od dyktatu rynku miałaby być kariera akademicka. Ci, którzy o niej marzą, muszą być gotowi na to, że będzie się od nich wymagało „profesjonalizmu". Będą musieli stać się kolejnymi egzemplarzami coraz mniej potrzebnego gatunku. Piszcie artykuły do czasopism naukowych, których nikt nie czyta – usłyszą. Jedźcie na konferencje, podczas których nikogo nie będzie obchodziło, co macie do powiedzenia. Zaliczajcie przedmioty, zdobywajcie punkty. Tak trzeba, tryby maszyny muszą się kręcić. Rzecz jasna nie brakuje akademickich Konradów Wallenrodów. Romantyków, którzy powtarzają sobie, że jeszcze chwila, jeszcze tylko doktorat, habilitacja, profesura i przestaną grać w tę grę. Ale upragniona niezależność jakoś nie chce przyjść, uwarunkowania formalne zmieniają się z czasem w towarzyskie. Aż w końcu zapominają, co takiego ważnego i odważnego mieli do powiedzenia.

Zarówno rynek, jak i współczesny uniwersytet stały się maszynami. Mechanizm ich działania jest bardzo podobny – ruch, działanie jest celem samym w sobie. Cel, kierunek nie mają żadnego znaczenia. Możemy nawet pędzić w przepaść, ważne tylko, żeby nie stać w miejscu. Prawdziwym egzaminem dojrzałości jest zdanie sobie z tego sprawy.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Wszystko to w przekonaniu, że to przełomowy moment w życiu tych kilkudziesięciu tysięcy młodych ludzi. Ich być albo nie być. A co, jeśli ten jeden z tysięcy sprawdzianów, jakie mają w życiu do napisania, nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia?

„Nasz świat jest jak pociąg, który pędzi prosto w przepaść, pędzi ku samozniszczeniu. Dobrze więc, jeśli niektóre osoby wysiądą z pociągu nad przepaścią, rozpalą ogniska, zaczną śpiewać i tańczyć wokół ognia. Może ktoś z pociągu zobaczy ich i też zechce wysiąść przed zagładą. Pociągu nie uratujemy, ale przynajmniej ocalimy niektórych". Ta metafora, stworzona przez wpływowego hiszpańskiego duchownego, abp. Javiera Martineza, aby móc nabrać pełnej mocy i znaczenia, domaga się doprecyzowania. Pociągiem, który pędzi ku przepaści i którego maszyniści dawno już zapomnieli, skąd wyruszyli i do jakiej stacji mają dotrzeć, jest nie tyle cały zachodni świat, ile stojące u jego fundamentów instytucje. Spośród nich zaś największą winą obciążą uniwersytet. To on miał wyznaczać drogę, świecić pośród nocy niewiedzy, wyrywać z dogmatycznej drzemki. W jego murach miały padać pytania, od odpowiedzi na które zależy przyszłość naszego świata.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów