Są jednak również takie, po których lekturze euforia przeplata się ze szczerym zdumieniem: jak to możliwe, że dotąd czegoś podobnego nie napisano? Przecież ten pomysł leżał na ulicy!
Leżał na ulicy, w teczkach albo na pachnącym pastą Komfort stosiku „Tygodnika Wojennego", pełniącym w niejednym warszawskim domu rolę bibliotecznej relikwii zamiast (albo obok) Biblii towarzyszącej prapradziadowi na zesłaniu. W każdym razie książka Jana Olaszka, związanego z IPN badacza i redaktora „Encyklopedii Solidarności", jest – to nie wina urodzonego w roku 1985 autora, że spóźnioną o pokolenie! – pochwałą drukarzy, którzy ramką i wałkiem przepędzili sowieckie czołgi.
Olaszek sumituje się wprawdzie we wstępie, że „efekt pracy zawodowemu historykowi może wydać się zbyt ogólnikowy", ale trzeba to chyba uznać za zbyteczne skrupuły autora, któremu udało się opisać imponującą liczbę znanych tylko fachowcom sporów – bo kto pamięta, że spór Michnika z Macierewiczem rozpoczął się od rywalizacji o KOR-owski miesięcznik „Głos" lub że Jarosław Kaczyński pierwszą polemikę z tymże Michnikiem podjął w obronie eseju Piotra Wierzbickiego drukowanego w „Zapisie". Autor mimochodem szkicuje klarowną mapę pierwszych podziałów w opozycji demokratycznej, kluczowych również dla dzisiejszego krajobrazu politycznego. To archeologia lepsza niż poszukiwanie ceramiki wstęgowej pod Sierpcem: w roku Trumpa, Putina i uchodźców najważniejsze spory w Polsce wciąż toczą dawne redakcje „Głosu" i „Krytyki", wydawnictwa Krąg i NOW-a...
W tamtych czasach byli jednością – przynajmniej dla czytelników, ciekawych, jaka szarozielona okładka wynurzy się z kolporterskiego plecaka. Olaszek świetnie opisuje nie tylko podziały polityczne i spory organizacyjne: przypomina przemyt pierwszych powielaczy, wyzwania techniczne, jakie nastręczało prowadzenie działalności wydawniczej w gospodarce niedoboru (wspomniana pasta Komfort o przenikliwym zapachu szarego mydła z perfumą stanowiła podstawowy składnik domorosłych farb drukarskich), znajduje miejsce również na opis całej subkultury drukarzy, kolporterów i czytelników.
Nie brakowało w tej subkulturze momentów patetycznych jak z najlepszego scenariusza (do Seweryna Blumsztajna i Adama Grzesiaka wiadomość o Noblu dla Miłosza dotarła w trakcie drukowania w garażu tomiku tegoż autora) ani – jak to w Polsce – groteskowych (choćby zjawisko podziemnych znaczków pocztowych, drukowanych w drugiej połowie lat 80. na bogato, w złocie i w czerwieni, stanowiących prawdziwą żyłę złota dla wszystkich przedsiębiorczych ryzykantów!).