Jan Maciejewski: Niezasłużone piękno Cracovii

Był początek lutego, wiał zimny wiatr, a przed chwilą dwóch obrońców Cracovii przypadkiem wpadło na siebie, otwierając Piastowi Gliwice wolną drogę do wyjścia na prowadzenie. Jeden z tych momentów, kiedy spada adrenalina, zasypiają kibicowskie demony i zaczyna się budzić rozum. – Dlaczego to musi tak boleć? Dlaczego musimy aż tak cierpieć? – Weź ty się może przeprowadź do Barcelony, będziesz miał więcej słońca i zwycięstw.

Aktualizacja: 09.03.2019 20:25 Publikacja: 07.03.2019 23:01

Jan Maciejewski: Niezasłużone piękno Cracovii

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Właśnie dlatego na mecze, jak na piwo czy do kina, nie powinno się chodzić samemu. Zawsze trzeba mieć przy sobie kogoś, kto przerwie niebezpiecznie logiczny ciąg myśli, odeśle rozum tam, gdzie jeszcze przez kilkadziesiąt minut jego miejsce, czyli daleko za mury stadionu. Bo przecież nie kibicuje się takim klubom jak Cracovia z miłości do wygrywania, tylko wręcz przeciwnie. Akurat tamten mecz jednak ostatecznie wygraliśmy, tak jak dwa kolejne i cztery poprzednie. To była najdłuższa zwycięska seria od 1948 roku. Tylko że pisać wtedy o Cracovii byłoby jakoś dziwnie, nie na miejscu. Ale teraz – kilka dni po tym jak przedostatnia w tabeli, grająca po dwóch czerwonych kartkach w dziewiątkę Wisła Płock w ostatnich sekundach meczu strzela zwycięską bramkę – teraz już jak najbardziej. Tamte siedem zwycięstw było aż za słodkie. Coś było nie tak, jak po alkoholu – przyjemnie, ale im dłużej trwa seria, tym bliżej utraty kontaktu z rzeczywistością. A ta, dla Cracovii i tysięcy podobnych jej klubów, bywa najwyżej słodko-gorzka. Prozaiczna – to chyba najwłaściwsze słowo.

Słownik komentatorów Ligi Mistrzów jest żywcem zerżnięty z epiki. „Herosi", „przybysze z kosmosu", „dramat w teatrze marzeń", „koniec pięknego snu kopciuszka". Sama nazwa tych rozgrywek brzmi, jakby wymyślili ją Homer do spółki z Wergiliuszem. Epika z plastiku, z reklamą piwa na otwarcie i chipsów jako epilogiem. Nigdy nie będę w stanie zrozumieć, jak można ekscytować się walką klubów, których gabloty są wypchane pucharami. Pojedynczy sukces, raz na pokolenie, kilkadziesiąt lat jest czymś cudownym, ale częściej? Wtedy to już tylko statystyka. Nie ma już czego wspominać ani za czym tęsknić, można się już tylko obrażać, kiedy raz na jakiś czas przydarzy się sezon bez żadnego trofeum. Kluby, którym zwyciężanie się należy (bo tak mówią statystyki i ich prezesi), są nieludzkie, szkoda na nie czasu i nerwów.

W prawdziwym życiu chwile piękna i triumfów przychodzą niezasłużenie, nie wiadomo jak i skąd, jak bramki Marcina Budzińskiego, środkowego pomocnika Cracovii, które raz na jakiś czas celnie strzela z 30 m. Jedyną właściwą na nie reakcją jest ta z jednego z pomeczowych wywiadów. – Marcin, uderzyłeś tak, że nie mam żadnych pytań. – To ja nie mam żadnych odpowiedzi.

Piękno, nad którym nie ma co się rozwodzić, które smakuje dopiero wtedy, kiedy wyłania się na krótki moment z fal szarości i tragikomizmu. Nieme, niezasłużone, prawdziwe. To przecież nie jest patent, który wymyślili piłkarze. To wynalazek wielkiej, prawdziwej prozy; Cervantesa, Balzaca i Joyce'a. Pewnie dlatego do Cracovii ciągnęło zawsze literaturoznawców i pisarzy, Kazimierza Wykę, Jerzego Pilcha czy Jalu Kurka. W końcu przyciągnęło też trenera bibliofila, który na spotkaniach z dziennikarzami cytuje na zmianę fraszki Sztaudyngera i aforyzmy Schopenhauera (konferencja prasowa Michała Probierza – od czterech lat nie przegapiłem żadnego z odcinków tego serialu).

Zygmunt Nowakowski, pisarz i powojenny emigrant, w jednym z felietonów dla Radia Wolna Europa mówił: „Kiedy umrę, pochowajcie mnie na polu karnym Cracovii, jeszcze po śmierci będę jej bronił". Nawet w tym wyznaniu, epickim do granic możliwości, jest coś z prozaicznej przyziemności. W końcu pole karne Cracovii to miejsce, i w czasach młodości Nowakowskiego, i w tamto lutowe popołudnie, i już chyba niestety zawsze, gdzie naprawdę może się przydać każda pomoc.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Tajemnice pod taflą wody