Niall Ferguson. "Wielka Degeneracja. Jak psują się instytucje i umierają gospodarki"

Nasz dzisiejszy świat staje się miejscem bardziej niebezpiecznym, niż był w czasie zimnej wojny. Zamiast kalkulowanego ryzyka mamy niepewność.

Aktualizacja: 03.03.2017 21:48 Publikacja: 02.03.2017 12:55

Niall Ferguson. "Wielka Degeneracja. Jak psują się instytucje i umierają gospodarki"

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek

W spaghetti westernie „Dobry, zły i brzydki" jest pewna scena, która doskonale podsumowuje obecny stan światowej gospodarki. Blondas (Clint Eastwood) oraz Tuco (Eli Wallach) odnajdują wreszcie cmentarz, na którym – jak wiedzą – zakopane zostało złoto: jest to wielkie pobojowisko po wojnie domowej. Eastwood spogląda na swój rewolwer, następnie na Wallacha, po czym wypowiada nieśmiertelną kwestię: „Na tym świecie, mój przyjacielu, są dwa rodzaje ludzi. Ci, którzy trzymają nabitą broń... i ci, którzy kopią".

W pokryzysowych realiach ekonomicznych także istnieją dwa typy gospodarek. Jedne charakteryzują się dużą akumulacją zasobów, zgromadzonych między innymi pod postacią państwowych funduszy majątkowych (których wartość przekracza obecnie 4 biliony dolarów) czy rezerw w twardych walutach (5,5 biliona dolarów na samych rynkach wschodzących) – to właśnie gospodarki z nabitą bronią. Ale są też inne: obciążone ogromnymi długami publicznymi (których całkowita wysokość w skali świata sięga dziś niemal 40 bilionów dolarów) – one z kolei nadają się tylko do kopania. W takim świecie opłaca się posiadać jakieś bogactwa naturalne. Tyle że te nie rozkładają się wcale po równo. Według moich wyliczeń szacowana wartość rynkowa wszystkich odkrytych dotąd, ale wciąż spoczywających pod ziemią rezerw minerałów na świecie wynosi około 359 bilionów dolarów, z czego nieco ponad 60 procent należy do zaledwie dziesięciu państw: Rosji, Stanów Zjednoczonych, Australii, Arabii Saudyjskiej, Chin, Gwinei (bogatej w boksyty), Iranu, Wenezueli, Republiki Południowej Afryki i Kazachstanu.

Czego nie wiemy

I właśnie tutaj wkraczamy w obszar znanych niewiadomych. Nie wiemy przecież, do jakiego stopnia ewentualne nowe odkrycia kolejnych złóż (zwłaszcza w nieprzebadanych jeszcze częściach Afryki), a także rozmaite nowinki technologiczne (takie jak szczelinowanie hydrauliczne) pozwolą zwiększyć podaż bogactw naturalnych na światowym rynku w nadchodzących latach. Nie wiemy również, jaki wpływ na ceny rozmaitych dóbr, a więc i na motywację do poszukiwania i eksploatacji nowych złóż paliw kopalnych, będą miały aktualne kryzysy finansowe. Nie wiemy wreszcie (a przynajmniej nie mamy pewności), jaki wpływ na tenże sektor, znacznie bardziej od innych wrażliwy na praktyki wywłaszczania czy arbitralnego podnoszenia podatków, ze względu na mało mobilny charakter jego aktywów, będzie miała sama polityka. Wiemy natomiast, że niepohamowane spalanie paliw kopalnych jest zapewne jednym z czynników prowadzących do zmian w klimacie ziemskim, choć nie wiemy jeszcze, jakie konkretnie będą te zmiany, a także kiedy przyniosą one dla nas na tyle poważne konsekwencje, że doczekają się wreszcie jakiejś odpowiedzialnej reakcji politycznej. Do tego czasu na Zachodzie w dalszym ciągu trwać będzie fantazjowanie o zielonej energii, podczas gdy na pozostałych obszarach świata węgiel nadal będzie się wydobywać i spalać tak szybko, jak to tylko możliwe, bez żadnych prób wprowadzania technologii ograniczających emisję dwutlenku węgla do atmosfery, takich jak budowa elektrowni jądrowych czy tzw. czystych elektrowni węglowych, a także przestawianie przemysłu motoryzacyjnego na gaz ziemny czy podnoszenie wydajności energetycznej w zwykłych gospodarstwach domowych. Wszystkie te znane niewiadome doskonale wyjaśniają ogromną huśtawkę cen towarów, którą mamy okazję obserwować na rynkach od 2002 roku.

Kolejna kategoria znanych niewiadomych to dwa odrębne rodzaje nieszczęść naturalnych. Pierwsze to trzęsienia ziemi oraz bezpośrednio z nimi związane (bo przez nie powodowane) tsunami – oba te zjawiska zachodzą w sposób przypadkowy wskutek ruchów w obrębie ziemskich płyt tektonicznych (innymi słowy: znamy miejsce ich powstawania, ale już nie ich czas wystąpienia ani skalę). Drugi rodzaj nieszczęść to pandemie, które są wynikiem równie przypadkowych mutacji wirusów, takich jak wirus grypy. O obu tych zagrożeniach dla ludzkości możemy powiedzieć co najwyżej tyle, że w przyszłości zginie z ich powodu o wiele więcej ludzi niż dotychczas, a to ze względu na wciąż rosnące osadnictwo w wielkich miastach usytuowanych w regionie Azji i Pacyfiku, które – niestety dla ich mieszkańców – znajdują się często w bliskim sąsiedztwie linii uskoku, a to z uwagi na powszechne upodobanie przedstawicieli naszego gatunku do mieszkania nad brzegiem morza. Jeśli jeszcze dodać do tego wszystkiego problem rozprzestrzeniania się broni nuklearnej, powstaje całkiem uzasadnione przekonanie, że nasz dzisiejszy świat staje się miejscem bardziej niebezpiecznym, niż był w czasie zimnej wojny, kiedy to podstawowe zagrożenie dla ludzkości można było opisać w kategoriach spełnienia się najgorszego (ale wciąż możliwego do przewidzenia) scenariusza rozgrywki między dwoma potężnymi graczami. Tymczasem dziś zamiast kalkulowanego ryzyka mamy głównie niepewność. Takie właśnie są konsekwencje zamiany świata dwubiegunowego na rzeczywistość sieciową.

Kluczowe czynniki ryzyka

Jeśli chodzi o nieznane niewiadome, są one z samej swojej definicji całkowicie niemożliwe do przewidzenia. Co wszakże z nieznanymi wiadomymi – pomocnymi wskazówkami, które można zaczerpnąć z historii, tyle że większość z nas świadomie pozostaje na nie ślepa i głucha? W ankiecie przeprowadzonej pod koniec 2011 roku prawie tysiąc biznesmenów i menedżerów poproszono o wskazanie „kluczowych czynników ryzyka, które w najbliższych trzech latach mogą zahamować wzrost gospodarczy na szybko rozwijających się rynkach". Wśród wskazanych zagrożeń jako cztery najpoważniejsze znalazły się: bańki spekulacyjne na giełdach, korupcja polityczna, nierówności dochodowe i nieumiejętne radzenie sobie z inflacją. Do 2014 roku większość tych obaw okazała się mocno przesadzona. Za to, z punktu widzenia historyka, prawdziwymi zagrożeniami globalnymi poza światem Zachodu wydają się obecnie rewolucja i wojna. I są to dokładnie takie rezultaty, jakich należałoby się spodziewać w okolicznościach opisanych powyżej. Rewolucje wybuchają zwykle wówczas, kiedy mamy do czynienia z kombinacją czynników takich jak nagłe zwyżki cen żywności, duży odsetek młodych ludzi w populacji, dochodzenie do głosu klasy średniej, pojawianie się destrukcyjnych ideologii, korupcja wśród rządzących oraz osłabianie się porządku światowego. Wszystkie te warunki spełnione są obecnie na Bliskim Wschodzie – nic więc dziwnego, że w świecie islamskim rewolucja trwa już od jakiegoś czasu, choć my sami nie określamy jej jeszcze tym mianem, bo wymyśliliśmy dosyć mylący termin Arabska Wiosna. Prawdziwym problemem jest jednak to, że po rewolucji o takiej skali niemal zawsze następuje wojna. Niezależnie bowiem od optymizmu Stevena Pinkera, który twierdzi, że w długim okresie historia ludzkości wykazuje tendencję do odchodzenia od przemocy, wyliczenia statystyczne dotyczące wybuchu wojen nie wydają się wcale potwierdzać takiej prawidłowości. Wojny są pod tym względem podobne do trzęsień ziemi – wiemy, gdzie się najprawdopodobniej wydarzą, tyle że nie wiemy, kiedy wybuchną i jak wielkie rozmiary przybiorą.

Ucieczka do przodu

Rewolucja i wojna nie są oczywiście zagrożeniami nowymi. W XVIII wieku destrukcyjna ideologia wyrosła na gruncie oświecenia przyniosła dwa wielkie wyzwania dla dominacji angielskiej na świecie, które to wyzwania dały o sobie znać w różnych zakątkach globu. Walcząc z rewolucjami po obu stronach Atlantyku, państwo brytyjskie nagromadziło ogromny dług publiczny, którego większość zaciągnięta została na opłacenie kosztów wojny z ogarniętą rewolucyjnym wrzeniem Francją. Pod koniec okresu napoleońskiego brytyjski dług narodowy przekraczał już 250 procent PKB. Uruchomiony w kolejnych latach proces oddłużania – który zredukował wysokość długu o cały rząd wielkości, do zaledwie 25 procent PKB – okazał się jednak najbardziej bodaj udaną tego typu operacją w całych znanych nam dziejach. Co ważne, wcale nie posłużono się w tym celu inflacją. Rząd brytyjski po prostu konsekwentnie wypracowywał w kolejnych latach pokoju nadwyżkę budżetową, uzyskiwaną dzięki kombinacji dyscypliny fiskalnej z tempem wzrostu wyższym od stopy oprocentowania. To „piękne delewarowanie" (sformułowanie to wymyślił Ray Dalio, zarządzający amerykańskimi funduszami hedgingowymi, którego fundusz Bridgewater radził sobie wyjątkowo dobrze podczas kryzysu finansowego) miało wprawdzie także swoje ciemne strony, które ujawniły się zwłaszcza w połowie lat 20. i w końcówce lat 40. XIX wieku, kiedy to polityka zaciskania pasa doprowadziła do wrzenia społecznego (a przy tym nie pomogła w złagodzeniu skutków katastrofalnego głodu w Irlandii). Co jednak istotniejsze, ów proces oddłużania zbiegł się z kluczową fazą pierwszej rewolucji przemysłowej – szaleństwem kolejowym – a także ekspansją Imperium Brytyjskiego, które osiągnęło wówczas rozmiary bliskie maksymalnym. Oto więc nauka, jaką daje nam historia: państwo, które stawia na innowacje technologiczne i zyskowną ekspansję geopolityczną, jest w stanie uciec do przodu, wyrastając niejako ponad nagromadzone wcześniej długi.

Czy Stany Zjednoczone będą potrafiły powtórzyć to dokonanie? Szczerze w to wątpię. Po pierwsze, dotychczasowe doświadczenia sugerują, że niezwykle trudno jest osiągnąć wyższy wzrost, pozostając w dużym zadłużeniu. Badając dwadzieścia sześć przypadków „nawisów długu" – czyli sytuacji, w których zadłużenie publiczne w krajach rozwiniętych przekraczało 90 procent PKB przez co najmniej pięć lat – Carmen i Vincent Reinhartowie oraz Ken Rogoff wykazali, że tego rodzaju nawisy długu wiązały się z niższym wzrostem (o 1,2 punktu procentowego PKB) utrzymującym się przez bardzo długie okresy (trwające przeciętnie dwadzieścia–trzydzieści lat), co prowadziło do obniżenia poziomu produkcji o niemal jedną czwartą w stosunku do okresu sprzed nawisu. Co znaczące, negatywny wpływ nawisu na wzrost nie musiał się koniecznie przejawiać wyższymi stopami procentowymi. Kluczowe jest tutaj zrozumienie nieliniowego charakteru relacji między długiem a wzrostem. Ponieważ zadłużenie prowadzi do spowolnienia wzrostu jedynie wówczas, kiedy przekroczy wysokość 90 procent PKB, nieuchronnie powstaje nawyk dopuszczania deficytów kształtujących się poniżej tego progu, który to nawyk przynosi w końcu bardzo złe skutki. Rezultaty podobnych badań stanowią poważne wyzwanie dla tych keynesistów, którzy uważają, że właściwą odpowiedzią na obniżenie popytu na pieniądz bazowy wskutek delewarowania sektora prywatnego jest zmuszenie już zadłużonego sektora publicznego do dalszego i jeszcze większego zadłużania się. Rzucają one również cień wątpliwości na prawdziwość twierdzenia, że niskie oprocentowanie amerykańskich bonów skarbowych stanowi sygnał dla rynków, że rząd wciąż może i powinien emitować kolejne transze papierów dłużnych.

Nie będzie skoku

Równie odległa wydaje się perspektywa, by Stany Zjednoczone doczekały się przełomu technologicznego porównywalnego z niegdysiejszym rozwojem kolei, który mógłby zapewnić im rodzaj karty „wychodzisz z więzienia". Twarda rzeczywistość oglądana z punktu widzenia 2012 roku prezentuje się tak, że najbliższe dwadzieścia pięć lat (2013–2038) z dużym prawdopodobieństwem nie przyniesie nam bardziej dramatycznych zmian na obszarze nauki i technologii aniżeli poprzednia dwudziestopięciolatka (1987–2012). Przede wszystkim zakończenie zimnej wojny w połączeniu z cudem gospodarczym w krajach azjatyckich dostarczyły jedynego w swoim rodzaju i niepowtarzalnego zestawu bodźców dla procesu innowacji pod postacią olbrzymiej redukcji kosztów pracy, a co za tym idzie, także i cen nowoczesnego sprzętu (nie mówiąc już o uwolnieniu mocy przerobowych byłych sowieckich naukowców, którzy wreszcie mogli zacząć robić coś pożytecznego). Rewolucja infotechnologiczna, która zaczęła się w latach 80. XX wieku, zdziałała wiele dla zwiększenia produktywności w Stanach Zjednoczonych – choć tego pozytywnego wpływu nie należy zanadto wyolbrzymiać – ale obecnie z całą pewnością obserwujemy już skutki działania prawa malejących przychodów (czego objawami są deflacja oraz spadek zatrudnienia spowodowany przynajmniej częściowo automatyzacją czynności wykonywanych przez niewykwalifikowaną siłę roboczą). Na podobnej zasadzie przełomowe odkrycia w naukach medycznych, których mamy prawo się spodziewać w następstwie udanego odwzorowania ludzkiego genomu, najprawdopodobniej doprowadzą do dalszego wydłużenia przeciętnego życia człowieka, ale jeśli nie poczynimy analogicznych postępów w dziedzinie badań neurologicznych – czyli jeśli uda nam się wydłużyć jedynie życie naszych ciał, a nie mózgów – wówczas nie tylko nie uzyskamy żadnych korzyści ekonomicznych, ale wręcz poniesiemy wymierne tego koszty, ponieważ doprowadzimy jedynie do zwiększenia się liczby osób starszych, uzależnionych od pomocy innych.

Mój pesymizm dotyczący prawdopodobieństwa wystąpienia jakiegoś technologicznego deus ex machina wynika z prostej obserwacji historycznej. Osiągnięcia ostatniego ćwierćwiecza nie wydają się specjalnie imponujące w zestawieniu z tym, czego udało nam się dokonać w poprzedniej dwudziestopięciolatce, to jest w latach 1961–1986 (wystarczy wspomnieć choćby o lądowaniu człowieka na Księżycu). A technologiczne dokonania jeszcze wcześniejszych dwudziestu pięciu lat, to jest okresu 1935–1960, były nawet bardziej spektakularne (na przykład rozszczepienie jądra atomowego). Jak to ujął Peter Thiel, bodaj jedyny sceptyk w promieniu 150 kilometrów od Palo Alto: „Dążyliśmy do uzyskania latających samochodów, a zamiast tego mamy 140 znaków". Prędkość poruszania się dzisiejszych środków transportu jest mniejsza od szybkości concorde'a. Zielona energia okazała się energią „nieopłacalną". Brakuje nam nawet ambicji, by „wypowiedzieć wojnę" chorobie Alzheimera, „mimo że niemal jedna trzecia osiemdziesięciopięciolatków w Ameryce cierpi na jakiś rodzaj starczej demencji". Co więcej, technologiczni optymiści muszą wreszcie dostrzec, że szybki postęp naukowo-techniczny w tych wcześniejszych okresach nieprzypadkowo zbiegał się z wielkimi światowymi konfliktami, zarówno na polu zbrojnym, jak i ideologicznym. (Zagadka: który naród na świecie był technologicznie najbardziej zaawansowany w 1932 roku, szczycąc się największą liczbą laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie nauki? Odpowiedź: Niemcy). Implikacje są czytelne. Więcej informacji i szybsze sposoby jej przekazywania to nie dobro samo w sobie. Wiedza nie stanowi lekarstwa na wszystko. A efekty sieciowe nie zawsze są pozytywne. W latach 30. XX wieku istniał ogromny postęp technologiczny. Ale nie zapobiegł on Wielkiemu Kryzysowi. Dokonała tego dopiero wojna światowa.

Szczyt niestabilności

Niechętne wojnie partyzanckiej i coraz przychylniej spoglądające na możliwość pozyskiwania paliw kopalnych u siebie, metodą szczelinowania hydraulicznego – co mogłoby położyć kres uzależnieniu od ropy z Bliskiego Wschodu do 2035 roku – Stany Zjednoczone w szybkim tempie zwijają swoje interesy w regionie, po czterech dziesięcioleciach niekwestionowanej hegemonii. Nikt nie wie jednak, kto albo co wypełni powstałą pustkę. Dysponujący bronią jądrową Iran? Aspirująca do roli nowego imperium osmańskiego Turcja? Arabscy islamiści pod przywództwem Bractwa Muzułmańskiego? Ktokolwiek wyjdzie zwycięsko z tej rywalizacji, uczyni tak z dużym prawdopodobieństwem przy ogromnym rozlewie krwi. Jeśli zapytać pierwszego z brzegu pracownika jakiejkolwiek służby wywiadowczej na świecie o listę największych zagrożeń, przed którymi obecnie stoimy, będą na niej z pewnością bioterroryzm, wojna cybernetyczna i rozprzestrzenianie się broni jądrowej. Wszystkie one mają rzecz jasna jedną cechę wspólną, tę mianowicie, że wynikają z siły, jaką nowoczesna technologia daje do rąk zradykalizowanym (o ile nie całkowicie oszalałym) jednostkom bądź grupom. Z całą pewnością już niedługo oczywista stanie się kolejna nieznana wiadoma (choć i ona nie jest nieznana historykom): przemoc osiąga swoje maksymalne nasilenie nie wtedy, gdy imperia się rozszerzają, ale wówczas, kiedy zaczynają się kurczyć. A w takim wypadku owa przemoc może pojawić się również w samym sercu imperium. Historyk „kliometrysta" Peter Turchin argumentuje, że „z kolejnym szczytem niestabilności [nasilenia przemocy] powinniśmy mieć do czynienia w Stanach Zjednoczonych około roku 2020".

Magazyn Plus Minus

 

Fragment książki Nialla Fergusona „Wielka Degeneracja. Jak psują się instytucje i umierają gospodarki" w przekładzie Wojciecha Tyszki, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W spaghetti westernie „Dobry, zły i brzydki" jest pewna scena, która doskonale podsumowuje obecny stan światowej gospodarki. Blondas (Clint Eastwood) oraz Tuco (Eli Wallach) odnajdują wreszcie cmentarz, na którym – jak wiedzą – zakopane zostało złoto: jest to wielkie pobojowisko po wojnie domowej. Eastwood spogląda na swój rewolwer, następnie na Wallacha, po czym wypowiada nieśmiertelną kwestię: „Na tym świecie, mój przyjacielu, są dwa rodzaje ludzi. Ci, którzy trzymają nabitą broń... i ci, którzy kopią".

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami