Skąd się wzięła Kasztanka, ukochana klacz Marszałka?

Niewysoki, płochliwy, choć nadzwyczaj urokliwy koń został jednym z symboli niepodległej Polski. Kasztanka była tak mocno przywiązana do Piłsudskiego, że „poza swoim panem nikogo innego nie uznawała".

Aktualizacja: 03.02.2018 07:24 Publikacja: 02.02.2018 14:00

Wojciech Kossak nie nadążał z realizacją zamówień na obrazy przedstawiające wodza na ulubionej klacz

Wojciech Kossak nie nadążał z realizacją zamówień na obrazy przedstawiające wodza na ulubionej klaczy

Foto: Wikipedia

W nocy z 5 na 6 sierpnia 1914 r. z krakowskich Oleandrów ruszyła Pierwsza Kompania Kadrowa. Wielu żołnierzom brakowało pełnego umundurowania, nie mówiąc już o posiadaniu koni z odpowiednim wyposażeniem. W drodze do Kielc pododdział zatrzymał się w Miechowie, skąd postanowiono rozesłać patrole w stronę pobliskich miejscowości. Jeden z nich trafił do Czapli Małych – majątku hrabiego Eustachego Romera. Na fali rozbudzonych uczuć patriotycznych właściciele postanowili ofiarować przybyłym do nich strzelcom kilka koni.

Jednym z nich była to niewysoka, choć nadzwyczaj urokliwa cztero- lub pięcioletnia jasnokasztanowata klacz. Dolną część jej nóg zdobiły białe plamy, dzięki którym z łatwością można było ją odróżnić od innych koni w oddziale. Dumna i szlachetna klacz od razu przypadła Józefowi Piłsudskiemu do gustu. Problemem było tylko jej imię – Fantazja. Marszałek się zastanawiał, jak człowiek, który ma poprowadzić Polskę ku niepodległości, miałby dosiadać Fantazji, dlatego też szybko nazwał ją po swojemu. Klacz przeszła więc do historii jako Kasztanka, a dziś wymieniamy ją jednym tchem obok innych słynnych wierzchowców: Bucefała Aleksandra Macedońskiego, Marengo Napoleona Bonapartego czy Pałasza Jana III Sobieskiego.

Niezwykła więź

Piłsudski szybko się przekonał, że nie tylko imię konia było kłopotliwe. Otóż przyzwyczajony do wiejskiego życia na wsi koń był po prostu płochliwy. Kasztanka bała się huku artyleryjskiego, a nawet wiwatujących tłumów przy drogach, którymi przemieszczali się żołnierze Pierwszej Kadrowej.

Piłsudski miał nadzieję, że koń nabierze krzepy. Nic jednak bardziej mylnego. „Kasztanka już na most na Dunajcu, podziurawiony przez wybuchy, kręciła głową, uważając, że jest zanadto niebezpieczny dla jej szanownego istnienia. (...) Szła przez szpaler ludzki ostrożnie, nieledwie zatrzymując się co parę chwil. Czułem pod sobą, jak to nieszczęśliwe stworzenie szukało ucieczki" – wspominał moment wkroczenia do Nowego Sącza Piłsudski w książce „Moje pierwsze boje". Mimo to Kasztanka przeszła z nim później cały szlak bojowy I Brygady.

Skąd ta niezwykła więź, która przetrwała lata? We „Wspomnieniach" Aleksandra Piłsudska tak pisała o przywiązaniu swego męża do Kasztanki: „Trudno było patrzeć bez wzruszenia, kiedy na powitanie pieściła jego rękę miękkimi wargami i szyją ocierała się o jego plecy". Klacz była tak przywiązana do Piłsudskiego, że „poza swoim panem nikogo innego nie uznawała", a Marszałek bardzo sobie cenił to oddanie Kasztanki.

Po wojnie polsko-bolszewickiej oddał ją pod opiekę 7. Pułku Ułanów Lubelskich stacjonującego w Mińsku Mazowieckim. Tam Kasztanka doczekała się nawet potomstwa: klaczy Mery, nazwanej na cześć rzeki przepływającej przez rodzinny majątek Piłsudskiego w Zułowie, oraz ogiera Niemena, który w przyszłości miał zastąpić matkę i stać się koniem wierzchowym Marszałka. Okazało się jednak, że po matce odziedziczył jedynie szlachetną posturę, a na co dzień był nadzwyczajnie leniwy. Żadne ze źrebiąt nie zauroczyło Piłsudskiego w ten sam sposób, co matka.

Ostatnia defilada

W międzywojniu Kasztanka stała się jednym z symboli niepodległej Polski. Dlatego też niezwykłą popularnością cieszyły się wszelkiego rodzaju portrety konne Marszałka. Najbardziej znane wykonał Wojciech Kossak. Otrzymywał on tyle zamówień na kolejne obrazy wodza, dosiadającego swojej ulubionej klaczy, że był zmuszony przekazywać część pracy innym artystom.

Kasztanka towarzyszyła Marszałkowi w czasie obchodów jego urodzin, czasami także w czasie pobytu w Sulejówku. Była również jego nieodłączną towarzyszką podczas każdej defilady wojskowej odbywającej się w Warszawie. Jednak trwało to tylko do 11 listopada 1927 r., kiedy Józef Piłsudski po raz ostatni dosiadł publicznie Kasztanki. W tydzień po uroczystościach znalazła się w pociągu, który miał ją odwieźć do stajni w Mińsku Mazowieckim. Do dziś nie jest do końca jasne, co stało się w czasie tego transportu.

Poszlaki wskazują, że klacz prawdopodobnie nie została odpowiednio zabezpieczona na czas podróży. Przez to niedopatrzenie koń miał trudności z utrzymaniem równowagi, przemieszczał się po wagonie, a być może kilkakrotnie upadał. Faktem jest, że Kasztanka po przewiezieniu do siedziby pułku ułanów nie była już w stanie się podnieść.

Rannym koniem natychmiast zajął się miejscowy weterynarz. Dodatkowo sprowadzono dwóch innych specjalistów z Warszawy. „Badanie wskazuje znieczulenie i bezwład całych tylnych partii ciała. (...) Z żalem patrzymy w błyszczące oczy klaczy, wyrażające cierpienie" – wspominał po latach pułkownik Konrad Millak, jeden z weterynarzy wojskowych ratujących klacz. Ostateczna diagnoza wskazywała na pęknięcie dwóch ostatnich kręgów grzbietowych.

Kasztanka padła nad ranem 23 listopada 1927 r., zaledwie dwa tygodnie po swojej ostatniej defiladzie. Józef Piłsudski bardzo przeżył tę stratę. Zlecił nawet przeprowadzenie autopsji konia, a winą za śmierć swojego konia obarczył dowódcę 7. Pułku Ułanów Lubelskich, pułkownika Zygmunta Piaseckiego. Wojskowy dostał zakaz wstępu do Belwederu.

„Poznaję to bydlę"

Powszechnie uznano, że koń, który towarzyszył Piłsudskiemu w tak wielu bojach, powinien zostać odpowiednio uczczony. Postanowiono, że skóra Kasztanki zostanie wypchana, a pozostałe szczątki spoczną przed budynkiem dowództwa ułanów w Mińsku Mazowieckim. Wypchanie cienkiej, gładkiej skóry końskiej wymagało niezwykłej precyzji. Trudnego zadania podjął się jeden z preparatorów, o którym niewiele wiemy – poza tym, że miał otrzymać za to zadanie półtora tysiąca złotych.

Efekt jego prac nie był jednak zadowalający. Pułkownik Millak zapamiętał, że wypchana trocinami klacz wyglądała dość karykaturalnie – miała duży łeb osadzony na cienkiej szyi, nienaturalnie okrągły tułów i nadzwyczaj szczupłe, pozbawione mięśni nogi. „Wszystko to dawało obraz bardzo daleki od szlachetnych linii pokroju Kasztanki za życia. Właściwie jedynie umaszczenie mówiło o jej wyglądzie" – zanotował we wspomnieniach.

Dodatkowo Millak pisał o przykrym incydencie przy odbiorze wypchanej już klaczy. Preparator, znając przywiązanie Marszałka do konia, mimo źle wykonanej pracy miał zażądać dwukrotnej zapłaty...

Kasztanka – już jako eksponat muzealny – stanęła w Centrum Szkolenia Weterynaryjnego, a później w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego. Po śmierci Piłsudskiego w 1935 r. Trafiła zaś do Belwederu, gdzie pozostała już do wybuchu wojny. Gdy Niemcy wkroczyli do Polski przeniesiono ją do magazynu Muzeum Narodowego.

Pozostawiona bez jakiejkolwiek opieki konserwatorskiej, narażona na działanie wilgoci i podgryzanie przez mole, mimo wszystko przetrwała do końca wojny. Jednak jej los został przesądzony jeszcze we wrześniu 1945 r.

„Poznaję to bydlę, już mnie raz kiedyś kopnęło, nie ma potrzeby tych szczątków przechowywać" – miał powiedzieć wizytujący muzeum dowódca Armii Ludowej, marszałek Michał Rola-Żymierski. Niegdyś związany z legionami wojskowy, jeszcze przed wojną został zdegradowany i skazany za nadużycia finansowe przy dostawach dla armii. Wtedy też związał się z komunistami. Nowa władza, którą reprezentował Żymierski, nie akceptowała pamiątek, które mogły być symbolem Polski międzywojnia czy dziedzictwa Józefa Piłsudskiego. Wypchaną Kasztankę wyniesiono z magazynu i zniszczono przed budynkiem muzeum.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W nocy z 5 na 6 sierpnia 1914 r. z krakowskich Oleandrów ruszyła Pierwsza Kompania Kadrowa. Wielu żołnierzom brakowało pełnego umundurowania, nie mówiąc już o posiadaniu koni z odpowiednim wyposażeniem. W drodze do Kielc pododdział zatrzymał się w Miechowie, skąd postanowiono rozesłać patrole w stronę pobliskich miejscowości. Jeden z nich trafił do Czapli Małych – majątku hrabiego Eustachego Romera. Na fali rozbudzonych uczuć patriotycznych właściciele postanowili ofiarować przybyłym do nich strzelcom kilka koni.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił