Otóż Sławek długi czas żeglował między polonistą, który uważał go za tumana i lenia, a zakochanymi w nim matematyczką i fizykiem, upatrującym w nim geniusza. Pożeglował jednak ciut za daleko i w maju – a była to trzecia klasa liceum – wpadł na mieliznę. Nie pojawił się w szkole na dłużej niż kilka dni. Stare zwolnienia lekarskie moczył w acetonie z czymś tam – z chemii też był niegłupi – i wywabiał ślady długopisu, na miejsce których nanosił aktualne daty. Do szkoły nie chodził, na boisko owszem. Miasteczko było nieduże, nie tylko sąsiad geograf widział wszystko. Wtedy skończyło się to wściekłością matematyczki, która nie mogła go dłużej bronić i tak oto opuścił naszą klasę. To było 29 lat temu. Dziś to nie Sławek, a matematyczka czy geograf moczyliby zwolnienia, nazywając to protestem nauczycielskim.