Bo przecież, o ile rozsądniej byłoby dać sobie spokój z celibatem, dopuścić do święceń kapłańskich kobiet, ewangelię traktować jako zbiór aforyzmów pomagających przejść suchą stopą przez życiowe zawirowania, a dogmatami wiary zawracać sobie głowę tylko o tyle, o ile będą mogły się okazać pomocne w walce z ociepleniem klimatu, terroryzmem i kryzysem Unii Europejskiej. To wszystko uczyniłoby Kościół organizacją nie tylko dużo rozsądniejszą, ale i bardziej poważną. Jeżeli oczywiście założymy, że wzorcem powagi jest Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych. Niemniej, kochana siostrzyczko, mało przypominałby już wtedy Kościół.




Człowiek odkrył zdrowy rozsądek zapewne w tym samym momencie, w którym zdał sobie sprawę, że potrzebuje dachu nad głową. Sklepienia, które ochroni go przed deszczem i innymi kaprysami natury, zapewni bezpieczeństwo i odpoczynek. Problem pojawia się jednak, kiedy na wszelki wypadek chce się pokryć dachem rozsądku cały świat. Zaczyna brakować powietrza i nie widać nieba. Wszystko dookoła staje się higieniczne i bezpieczne, jak bal, na którym nie trzeba już pocić się w bezsensownie irracjonalnym tańcu, można bez przeszkód, nie przekrzykując orkiestry, poświęcić się kulturalnej konwersacji. Ale komu chciałoby się na nim pojawić, jeżeli zamilkłby tajemniczy szum sukni i już z daleka przyzywające gości dźwięki muzyki, kiedy razem ze zmęczeniem i potem zniknęłaby ekstaza tańca?

Kościół katolicki stoi tak długo, bo w jego dachu zieją ogromne dziury. Irracjonalne, jak choćby celibat, pomysły i stanowiące obrazę dla zdrowego rozsądku przekonania oraz dogmaty. Dlatego nie jest on miejscem specjalnie bezpiecznym i komfortowym, czasami można zmoknąć, a zimą trzeba się naprawdę ciepło ubrać. Ale za to, kiedy uniesie się głowę, spomiędzy belek i rusztowań widać niebo.

Kiedy po zakończeniu konklawe kardynał Bergoglio przebierał się w papieskie szaty, podszedł do niego ceremoniarz z aksamitną peleryną, w której nowy papież tradycyjnie pokazuje się wiernym. Franciszek odmówił jej założenia, przy czym miał podobno rzucić: „karnawał się skończył". Nawet jeśli te słowa faktycznie nie padły, to i tak doskonale streszczają pontyfikat Franciszka. Papieża, który nie tańczy.