Sukces Biało-Czerwonych byłby sensacją, Norweżki to seryjne medalistki wielkich imprez. Podopieczne Arne Senstada pojechały na najważniejszą imprezę sezonu bez trzech liderek: Karoliny Kudłacz-Gloc, Kingi Achruk i Moniki Kobylińskiej. To było widać, bo atak pozycyjny naszej drużyny długimi momentami nie istniał. Polki grały cierpliwie, ale w poprzek boiska.
Skrzydłowe w pierwszej połowie nie miały żadnej pozycji rzutowej. Może i dobrze, bo trzy pierwsze takie akcje po przerwie kończył się pudłami.
Norweżki grały atak błyskawiczny, jakby miały do dyspozycji co najmniej dwa biegi więcej. Rywalki wykorzystywały błędy Polek, trafiały z kontr i szybkich wznowień. Zdobyły w pierwszej połowie cztery bramki więcej, choć wykonały dwukrotnie mniej podań. Biało-Czerwone przed przerwą tylko raz ruszyły do kontry, ale podanie w kierunku Kingi Grzyb skończyło w dłoniach rywalki.
Początek drugiej połowy zamknął temat zwycięstwa w meczu. Norweżki zaczęły grać, a Polki zostały w blokach startowych. Nasz zespół na pierwszego gola czekał dziesięć minut, dopiero przy wyniku 23:13 niemoc skrzydłowych przełamała Aneta Łabuda.
Udane w grze Biało-Czerwonych były tylko momenty, przeciwko Rumunkom (sobota, 16:00) i Niemkom (poniedziałek, 18:15) na wysokim poziomie trzeba zagrać dłużej. Faworytkami będą rywalki, ale to drużyny słabsze od Norweżek. Awans do kolejnej rundy wywalczą trzy z czterech zespołów w grupie. Turniej może wydłużyć Polkom nawet jedno zwycięstwo.