Nie twoje – to nie rusz. Natomiast, jeśli masz jakieś - nawet nie swoje fotki - w tradycyjnym rodzinnym albumie, albo u siebie w pliku na biurku komputera, to rób z nimi co chcesz. Możesz nawet przenieść je do albumu cioci albo pliku na komputerze żony czy dzieci. Także usunąć, podrzeć, spalić, czy wyrzucić z radością. Prywatne zbiory zdjęć - nawet nie swojego autorstwa – których nie upubliczniasz, albo które samoistnie się nie ukazują w sieci dla gawiedzi należą do ciebie. Wara komukolwiek od tego! Oczywiście tak też jest z fotkami, których jesteś autorem i do których praw nikomu nie przekazałeś. To tak jakby własna prywatna kolekcja czy zbiór. Problem zaczyna się, gdy autorem zdjęć jest osoba trzecia i są one jakoś upublicznione. To śmigają legalnie w sieci na jakimś portalu, to eksponowane są na billbordach czy ulicznych plakatach. W cieniu zaś czają się liski – chytruski, co chciałyby za darmo. Jeśli ekspozycje są wykorzystywane na podstawie umowy właściciela internetowej strony z autorem, to gra muzyka, wszystko jest w zgodzie z prawem. Jednak każda zmiana miejsca ekspozycji fotografii, czyli np. przeniesienie jej do konkurencyjnego portalu czy bloga wymaga działania, czyli nowej umowy z autorem. Można więc zapytać ostatecznie: czy to oznacza, że publikacja fotografii pod innym adresem internetowym wymaga odrębnej zgody dysponenta praw autorskich? Tak właśnie jest. I warto o tym pamiętać, by nie być pozywanym o naruszenie dóbr osobitych i nie płacić odszkodowania. To stwierdził w sierpniowym orzeczeniu Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu.

Więcej w tekście Anastazji Niedzielskiej-Pitery  „Kto decyduje o publikacji zdjęcia" .