Zarówno nowelizacja budżetu na ten rok, jak i projekt ustawy budżetowej na kolejny rok są komentowane w mediach. Pandemia odcisnęła swoje piętno na finansach państwa i nikogo nie powinno to dziwić. W dyskusji pojawia się jednak kilka wątków, które należy wyjaśnić.
Wśród głosów, z którymi najtrudniej się zgodzić, jest teza, że polityka fiskalna na najbliższe dwa lata jest zbyt ekspansywna i może w przyszłości zagrażać stabilności finansów publicznych w Polsce. Szczególnie mocno krytykowany jest brak cięć wydatków na cele społeczne i prorodzinne.
Zaplanowano wzrost długu całego sektora publicznego w tym roku do 50,4 proc. w relacji do PKB według metodyki krajowej i 61,9 proc. według metodyki unijnej. W 2021 r. wartości te wzrosną jeszcze o około 2 pkt proc. Patrząc na statystyki długu w ubiegłych latach, to sporo. Patrząc jednak na to, jaką politykę prowadzą inne kraje w odpowiedzi na kryzys, to już niekoniecznie.
Fiskalna odpowiedź Polski na Covid-19 jest zbliżona do planowanego kryzysowego wzrostu zadłużenia w Niemczech, Słowenii czy Wielkiej Brytanii i jednocześnie niższa od wzrostu długu w krajach południa Europy i we Francji.
Dobra pozycja wyjściowa
Kilka ostatnich lat przed wybuchem kryzysu nastąpiła znaczna redukcja długu w relacji do wielkości gospodarki, dzięki czemu pod koniec ubiegłego roku z wynikiem 46 proc. PKB otwieraliśmy drugą dziesiątkę najmniej zadłużonych krajów w UE. Nasza wyjściowa pozycja fiskalna była zatem bardzo dobra i mogliśmy sobie pozwolić na znaczny wzrost zadłużenia, tym bardziej że koszty obsługi długu są obecnie, i wydaje się, że zostaną przez najbliższe lata, na rekordowo niskim poziomie.