Marcin K. Schirmer: Reprywatyzacja – czas na poważną dyskusję

Współczesne państwo zarabia na krzywdzie dawnych właścicieli, administrując, często nieudolnie, ich dawnym majątkiem. Byli posiadacze są mimowolnym źródłem finansowania nieporadnie rządzonego kraju – pisze prezes Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego.

Aktualizacja: 22.02.2018 12:49 Publikacja: 22.02.2018 06:53

Marcin K. Schirmer: Reprywatyzacja – czas na poważną dyskusję

Foto: Fotorzepa, Marta Bogacz

Od dłuższego czasu jesteśmy świadkami wzmożonej debaty publicznej na temat tzw. reprywatyzacji. Rzecz w tym, że nie ma ona wiele wspólnego z rzeczywistym problemem restytucji bezprawnie zagarniętego przez komunistów mienia. Koncentruje się raczej na nieprawidłowościach w Warszawie, pomijając zupełnie kwestię własności i praw prawowitych właścicieli nieruchomości.

Podwójne ograbienie

Mało kto zdaje sobie sprawę, że zdecydowana większość społeczeństwa cały czas jest beneficjentem komunistycznych dekretów. Korzysta bowiem ze znacjonalizowanego mienia, np. mieszkając w komunalnej kamienicy, posyłając dzieci do szkoły w dawnym budynku dworu czy też pracując w zabranym przedsiębiorstwie. Przecież te nieruchomości ktoś kiedyś wybudował z własnych środków i zostały mu później zabrane. To samo dotyczy Skarbu Państwa, który od ponad 70 lat zarządza majątkiem olbrzymiej wartości, jaki przejął bezprawnie w wyniku nacjonalizacji. Przez cały okres III RP pozostające we władaniu państwowej i samorządowej administracji mienie traktowane było jako tanie źródło zasilania budżetu, czy to poprzez jego wyprzedaż, czy też dzierżawę, jak w wypadku ziemi rolnej. Uzyskiwane z tego tytułu środki były następnie redystrybuowane na różne programy socjalne lub żeby zasypać tzw. dziurę budżetową. Nic dziwnego, że rządzącym trudno się z taką sytuacją pożegnać, a kwestie moralne i prawne tracą na znaczeniu w obliczu projektowanych wpływów do budżetu.

Nie jest więc prawdą, jak powiedział jeden z ministrów, że współczesne państwo nie powinno płacić za skutki wydarzeń historycznych, wciąż bowiem zarabia na krzywdzie dawnych właścicieli, administrując, często nieudolnie, ich dawnym majątkiem. Tym samym byli posiadacze stali się mimowolnie źródłem finansowania nieporadnie zarządzanego kraju i zostali okradzeni po raz drugi. Najpierw przez komunistów w czasach PRL, a potem przez własne – demokratyczne państwo w III RP.

Zbyt poważny temat dla nieodpowiedzialnych polityków? To może nieco przewrotne pytanie nie jest pozbawione racjonalnych podstaw. Reprywatyzacja, wbrew pozorom, to sprawa nie tylko poszkodowanych środowisk. To znacznie szerszy problem, dotyczący wszystkich Polaków oraz naszego państwa. Niestety, politycy, wprowadzając różnego rodzaju ustawy, mają skłonność do partykularyzmu. Często przedkładają interes własnego środowiska nad dobro ogólne, ze szkodą dla wszystkich. Takie zjawisko obserwujemy także obecnie, kiedy to wiceminister Patryk Jaki wystąpił znienacka z szumną deklaracją ustawy reprywatyzacyjnej. Maska opadła po zapoznaniu się z jej zapisami, które pozostawały w rażącej sprzeczności nie tylko z prawem, ale też ze zdrowym rozsądkiem. W istocie jest to akt nacjonalizujący powtórnie i ostatecznie całe mienie i zarazem pozbawiający prawnych spadkobierców do ubiegania się o odszkodowanie na drodze sądowej. Nie czas tu, żeby szczegółowo ten projekt omawiać, tym bardziej że krytyczne opinie na jego temat były formułowane nie tylko przez wiele stowarzyszeń i prawników, ale także przez urzędy centralne. Dobrze, że ostatecznie rząd podjął decyzję o zaniechaniu pracy nad tym ułomnym projektem.

Chodzi raczej o pokazanie mechanizmu powstawania bardzo ważnego aktu prawnego, skutkującego poważnymi konsekwencjami dla obywateli i budżetu państwa. To bowiem świetny przykład na zobrazowanie zjawiska, kiedy podejmowane są działania nie w celu rozwiązania realnego problemu, ale żeby zaistnieć, bez względu na konsekwencje. Jest to szczególnie groźne, kiedy dotyczy wysokich urzędników państwowych. Proponowana przez min. Jakiego ustawa nie tylko nie rozwiązywała żadnego problemu, ale też generowała nowe, dużo poważniejsze. Jej założenia wzbudziły poważne zastrzeżenia poza granicami kraju, co zostało dobitnie wyartykułowane przez dyplomatów zaprzyjaźnionych państw i nad czym trudno będzie przejść do porządku. Z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że wpłynęły także na przyspieszenie prac administracji amerykańskiej, skutkujących uchwaleniem ustaw wspierających roszczenia ofiar Holokaustu. A przecież na dobrych stosunkach z Waszyngtonem szczególnie nam zależy, zwłaszcza w obliczu trudnych relacji z UE. Od rządzących winniśmy oczekiwać nie tylko mądrego prawa, ale także umiejętności przewidywania skutków podejmowanych rozwiązań. W tym wypadku tego zabrakło.

Z tej nietrafionej regulacji wszyscy powinniśmy wyciągnąć jak najszybciej wnioski. Tematu reprywatyzacji nie sposób już dłużej unikać i nie powinno się tego robić. Ten narastający od lat problem wymaga ostatecznego uregulowania. Aktualna władza ma wszelkie atuty, żeby tego dokonać: dobra sytuacja gospodarcza, wysokie poparcie społeczne, samodzielność rządzenia z realnymi szansami na kolejną kadencję, brak obaw przed podejmowaniem trudnych wyzwań oraz deklarowana chęć reformy naszego kraju – sprzyjają temu przedsięwzięciu. Trzeba się tylko do tego zabrać uczciwie i rzetelnie. Więcej merytoryki, a mniej PR, panowie!

Jakie jest wyjście?

Ostateczny tekst ustawy musi być wynikiem szerokiego konsensusu pomiędzy wszystkimi zainteresowanymi stronami oraz możliwościami Skarbu Państwa. Żeby tak się stało, projektowane zapisy ustawy powinny zostać wcześniej przedyskutowane i uzgodnione, być może także uzupełnione szeroką kampanią społeczno-informacyjną. W tym celu należy zwołać „okrągły stół" wszystkich zainteresowanych stron, gdzie zgromadzeni eksperci, politycy i środowiska poszkodowane wypracowałyby założenia przyszłej ustawy. Prezentowanie ważnego projektu znienacka, na ad hoc zwołanej konferencji prasowej, przypominającej noworoczną szopkę w połączeniu z sabatem czarownic, wzmocnione retoryką rodem z sądów ludowych, nie licuje z powagą państwa. Szacunek do obywateli i polska racja stanu wymagają zdecydowanie innych standardów.

Być może miejscem dyskusji nad założeniami przyszłej ustawy, gdzie taki kompromis zostałby wypracowany, powinna stać się Kancelaria Prezydenta RP, a pan prezydent mógłby przejąć inicjatywę w tym zakresie. Jako zwierzchnik wszystkich Polaków, stojący ponad partyjnymi podziałami i dysponujący inicjatywą legislacyjną, jest najbardziej do tego predysponowany. Jako punkt wyjścia można przyjąć zgłoszony niedawno przez Zespół Parlamentarny ds. Uregulowania Stosunków Własnościowych projekt, który stanowi połączenie najlepszych cech pomysłu min. Jakiego i ustawy reprywatyzacyjnej z 2001 r., nieszczęśliwie zawetowanej przez prezydenta Kwaśniewskiego. Jest to racjonalna propozycja, która po dopracowaniu byłaby do zaakceptowania zarówno przez rząd, jak i poszkodowane środowiska. Dodatkowo wyciszeniu uległyby niepotrzebnie rozbudzone za granicą emocje, co w obecnej sytuacji jest szczególnie ważne.

Uchwalona w 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości ustawa reprywatyzacyjna mogłaby się stać symbolem zgody narodowej i odbudowy silnego państwa opartego na fundamencie prawa własności oraz społeczeństwa polskiego, dumnego i świadomego swojego dorobku. Stanowiłaby zarazem ostateczne zamknięcie okresu komunistycznego, oferując chociaż częściowe zadośćuczynienie za doznane krzywdy. Kancelaria Prezydenta RP stałaby się miejscem wypracowania historycznego kompromisu, kończącego tą niechlubną kartę w dziejach Polski, z którą już dawno uporały się inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej. ?

Autor jest przedsiębiorcą, pełni funkcję prezesa Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego

Od dłuższego czasu jesteśmy świadkami wzmożonej debaty publicznej na temat tzw. reprywatyzacji. Rzecz w tym, że nie ma ona wiele wspólnego z rzeczywistym problemem restytucji bezprawnie zagarniętego przez komunistów mienia. Koncentruje się raczej na nieprawidłowościach w Warszawie, pomijając zupełnie kwestię własności i praw prawowitych właścicieli nieruchomości.

Podwójne ograbienie

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?