- Stłucz pan termometr, a nie będziesz miał gorączki – te słowa Lecha Wałęsy z okresu „wojny na górze” przypomniały mi się, gdy czytałem wywiad „Dziennika Gazety Prawnej” z prezesem warszawskiej giełdy Markiem Dietlem. W owej rozmowie szef GPW proponuje, by rozpocząć dyskusję o sensowności artykułu konstytucji narzucającego na dług publiczny maksymalny limit 60 proc. PKB. A także o sensie utrzymywania wprowadzonego ćwierć wieku temu kryterium z Maastricht, które ogranicza deficyt sektora finansów publicznych w krajach UE do 3 proc. PKB. 

Argument jest następujący: gdy ustalano 3-proc. limit deficytu stopy procentowe w Europie wynosiły 10 proc. i obawiano się, że mocniejsze zadłużanie się państw uniemożliwi im spłatę długu. A konstytucyjny limit 60 proc. wprowadzony został, gdy ze względu na wysoką inflację stopy procentowe w Polsce były znacznie wyższe niż tempo wzrostu PKB, więc obawiano się, że nie pozwoli ono na spłatę długu.

Teraz – jak podkreśla Marek Dietl – gospodarka rośnie szybciej od długu publicznego, więc jego udział w PKB maleje i warto odejść od restrykcji, by móc finansować ważne wydatki społeczne i infrastrukturalne. Słowem, warto zbić termometr, bo pacjent nie ma gorączki, dawno nie chorował i nie przewidujemy, by kiedyś nabawił się zapalenia płuc z temperaturą 40 stopni.

Sęk w tym, że tak jak termometru nie trzymamy w domu dla zdrowych, tak ograniczenia nakładane są na deficyt i dług publiczne nie na okres koniunktury i nie dla rządów, które są odpowiedzialne. Finansowe wędzidła mają ograniczyć harce polityków kupujących poparcie społeczne wydatkami na kredyt. Lata takiej niefrasobliwej polityki kończą się bowiem albo kryzysem podobnym do greckiego. Albo stagnacją jak we Włoszech, które dekadzie 60-70 wzięły na siebie taki ciężar długu, że dusi on gospodarkę.

Nikt nie zagwarantuje nam, że w kolejnych dekadach dług będzie można zaciągać równie tanio jak obecnie. Tymczasem polski rząd właśnie funduje nam wielkie wydatki, które nawet teraz, w szczycie koniunktory gospodarczej, nie dadzą się sfinansować bez zwiększenia zadłużenia kraju. Pojawiająca się akurat w tym momencie zachęta do wykręcania bezpieczników finansowych państwa, płynąca ze świata profesjonalistów, to niebezpieczna podpowiedź dla rządzących. Bo co prawdą ugrupowanie rządzące nie ma dziś w Sejmie większości pozwalającej zmienić konstytucję, ale przed nami wybory i nie jest powiedziane, że takiej większości nie zdobędzie. Zresztą miało do tej pory dość „elastyczny” stosunek do ustawy zasadniczej, więc może nie mieć problemu także ze stłuczeniem „finansowego termometru”.