Ludwik Dorn, kiedyś „trzeci bliźniak” braci Kaczyńskich, postawił niedawno tezę, że z Prawem i Sprawiedliwością trzeba walczyć metodami pisowskimi – bez przebierania w słowach i środkach. Stwierdził, że należy mówić kandydatom, którzy chcą objąć posady w sądach, Krajowej Radzie Sądownictwa, czy gdziekolwiek indziej, że jak tylko zmieni się władza, zostaną usunięci z zawodu, że nie będzie dla nich litości, bo oni niszczą system, państwo i prawo. Z tego powodu zostaną wyrzuceni, pozbawieni emerytur, będą stawiani przed sądami i pozbawiani wszystkiego. Dorn chce, by mieli tego świadomość.
Ten bardzo ciekawy i postulowany przez niego mechanizm, ta doktryna – działa. Opozycja ją przyjęła, mówi w ten sposób Włodzimierz Cimoszewicz, powtarza Włodzimierz Czarzasty, politycy Platformy, Nowoczesnej. Wypowiedzi takich jest coraz więcej. W połączeniu z wcześniejszymi akcjami jak #PiSiewicze, #Misiewicze czy #SamiSwoi ta doktryna sprawia, że władza przestaje być mityczna i ogólna – władza to ludzie i nazwiska, ich życiorysy i kariery. Nie tylko sztandarowych polityków Prawa i Sprawiedliwości, ale i szeregowych działaczy. Z tej perspektywy życie takich działaczy PiS zaczyna wyglądać inaczej. Bardzo ciężko jest żyć, kiedy ktoś mówi imiennie, że jak PiS utraci władzę, to pójdziesz siedzieć i nie będziesz miał grosza na emeryturze.
Proszę nie mówić, że to na ludziach nie robi wrażenia. Na każdym robi. Szczególnie jak się ma jeszcze dużo życia przed sobą.
Tą doktryną Dorn rozbił na atomy monolit władzy i spersonalizował ją. Nie tylko jednym nazwiskiem Jarosława Kaczyńskiego, ale setkami i tysiącami kolejnych nazwisk i życiorysów sędziów, policjantów, prokuratorów, i zaproponował im rzecz bez precedensu: prawo do odsiadki i utracenia wszelkich przywilejów po utracie władzy przez PiS.
Obserwujemy działanie władzy w trakcie sporu o Sąd Najwyższy. Pojawiają się listy ostrzegawcze, wnioski o usunięcie z palestry w samorządach prawniczych. Zastępy osób, które podlegać będą tej doktrynie, będą rosnąć.