Całkiem niedawno amerykańskie media zwróciły uwagę na fakt, że w USA od lat stosowany jest tzw. cartapping czyli śledzenie aut za pomocą wbudowanej w nie elektroniki. Informacje przekazywane przez auta mają szeroki zakres – od trasy i lokalizacji po… rozmowy toczone w aucie. Niby nic niezwykłego, w końcu usługi lokalizacyjne służyły ochronie własności właścicieli aut od lat jednak działać miały one na życzenie klienta i po zgłoszeniu kradzieży.

Tymczasem okazuje się, że funkcja odnajdywania skradzionego auta została wykorzystana do śledzenia pojazdu na życzenie FBI i nie tylko. Amerykański Forbes przeanalizował dziesiątki nakazów, z których wynikało, że tamtejsza policja i FBI często korzystają z tej funkcji do śledzenia pojazdów osób podejrzanych. Niby nic złego, ale warto się zastanowić nad tym, że do tego typu urządzeń łatwo się włamać, a dostęp do nich może mieć producent auta i urządzenia (oraz jego oprogramowania).

Dodatkowo auta wyposażone w przycisk SOS (albo urządzenie pozwalające automatycznie wezwać pomoc w razie wypadku) mogą być stale na podsłuchu. Charakterystyczny jest przypadek jeszcze z 2007 roku, gdy kierowca nieświadomie uruchomił ten system i treść jego rozmowy prowadzonej w aucie została przekazana lokalnemu szeryfowi. Okazało się, że kierowca dokonywał transakcji narkotykowej, a informacje przekazane przez pracownika firmy OnStar (operatorowa systemu) posłużyły policji do znalezienia marihuany w pojeździe.

Zdaniem profesor prawa z University of Dayton Susan Brenner (autorki terminu cartapping) władze podsłuchując kierowców opierają się na założeniu, że właściciele aut dobrowolnie zgodzili się zrezygnować z prywatności kupując auta wyposażone w systemy pozwalające śledzić lokalizację czy monitorować pojazd pod kątem tego, czy nie doszło do wypadku. Serwis Niebezpiecznik.pl informuje z kolei, że sprzedawane w Polsce auta maja często dodawany tzw. moduł GSM, teoretycznie opcjonalny, z którego nie da się jednak zrezygnować. Na wyraźne żądanie producent może go wyłączyć… zdalnie. Bez gwarancji, że nie włączy go też zdalnie na polecenie policji, prokuratury czy dowolnej służby. I także bez gwarancji, że nie włączy go haker.

W Polsce nie ma centralnej bazy danych, która pozwoliłaby określić ile aut jest podatnych na podsłuch czy włamanie do systemów elektronicznych. Można jednak spokojnie założyć, że każde nowe auto wyposażone w sprzęt multimedialny pozwalający na łączenie się z Internetem może być podatne zarówno na teoretycznie legalny podsłuch, jak i włamanie ze strony cyberprzestępców.