Przewoźnik swoje straty z tego tytułu, oraz z powodu niedotrzymania przez Boeinga terminu dostaw kolejnych 41 maszyn wycenił na razie na 830 mln dol.
Czytaj także: Amerykanie wolą europejskie Airbusy. Problem dla Boeinga
To oznacza, że średnio za każdą uziemioną lub niedostarczoną maszynę Southwest, który jest największym użytkownikiem tego typu maszyn na świecie, będzie się domagał ponad 11 mln dol. Gdyby zastosować taki sam przelicznik do floty LOTu (5 maszyn uziemionych i 9 jeszcze niedostarczonych) oznaczałoby, że straty z tego samego tytułu wyniosłyby ponad 165 mln dol. Tyle, że amerykańscy przewoźnicy zdecydowali się na inną strategię w kryzysie MAX-a, rezygnując z niektórych połączeń.
Na przykład Southwest odwołuje po ponad 100 rejsów dziennie. Podobnie zrobiły United i American Airlines. LOT postawił na inną strategię, wypożyczając maszyny zastępcze, bo nie mógł sobie pozwolić na zamknięcie połączeń zasilających trasy długodystansowe. Ale prezes polskiego przewoźnika, Rafał Milczarski nie ukrywa, że będzie się domagał od Boeinga pieniędzy, chociaż powrót MAX-ów jest priorytetem.
Czytaj także: Piloci wsiedli do B737 MAX. To dopiero początek