– Jerzy Pilch zmaga się z chorobą Parkinsona, przeszedł operację głębokiej stymulacji mózgu, ma wszczepiony w głowie rodzaj mózgowego rozrusznika i zeszłego roku zimą, po kolejnej elektronicznej korekcie parametrów, stracił głos – powiedziała „Rzeczpospolitej" Ewelina Pietrowiak, niegdyś partnerka pisarza, reżyserka, której Pilch dedykował powieść „Pod Mocnym Aniołem" kończoną na kuracji odwykowej w Tworkach. – Jerzy nie poddał się jednak, tylko wymyślił, że najlepszą terapią dla niego będzie mówienie. Tak wpadł na pomysł wywiadu rzeki.
Parkinsona na tle alkoholowym miał znany z prozy Pilcha dziadek – stary Kubica. Pisarz słyszał, że na chorobę nie zapadają ortodoksyjni palacze. 30 lat palenia okazało się „psu na budę".
Niepotrzebne straty i krzywdy
„Jak miałem czterdzieści kilka lat, to byłem – jak mówi Tołstoj – niestrudzony (...). Wiodłem życie raczej nieuporządkowane, życie bohaterów Rotha. Paradoks jest taki, że póki masz te czterdzieści, pięćdziesiąt lat, to uprawiasz złe życie i nic ci nie przeszkadza. Dwadzieścia lat później jesteś chorym człowiekiem i rozumiesz dopiero wtedy, ile strat poniosłeś, ile krzywd wyrządziłeś i że większość tego była kompletnie niepotrzebna".
Są tony bliskie spowiedzi: „Parę osób ewidentnie skrzywdziłem, pozwoliłem sobie na zupełny cynizm. Poza tym jak już jesteś zmęczony triumfami ciała, to dochodzisz do wniosku, że seks nie jest najważniejszy na świecie. Jest straszliwą siłą, która w jednakowej mierze daje uspokojenie, jak i może rozpierniczyć wszystko. Ja sobie nie radziłem".