Mari Cruz Sanchez wreszcie wie, dlaczego jej brat nie żyje. 77-letni Miguel, rezydent domu spokojnej starości Monte Hermoso w hiszpańskiej stolicy, 10 marca zaczął pluć krwią. Miał też inne objawy koronawirusa. Ale mimo nacisków siostry nie zabierano go na leczenie.
Dopiero w sobotę 14 marca dostała sygnał, że podjęto próbę odwiezienia go do szpitala z trzema innymi seniorami. Cztery godziny później okazało się, że karetka faktycznie przyjechała, ale zabrała do kliniki San Carlos tylko Miguela, najmłodszego z całej czwórki. Było jednak za późno: przez cztery dni bez fachowej opieki stan brata Mari Cruz tak się pogorszył, że zmarł następnego dnia.
60 punktów daje życie
„El Pais” dotarł do dokumentów, które pokazują, skąd taka tragedia, a które zostały wysłane do madryckich szpitali przez Carlosa Mur de Viu, koordynatora działań sanitarnych w Madrycie, który jest jedną z 17 wspólnot autonomicznych Hiszpanii. Zawarto w nich precyzyjne kryteria, która miały posłużyć do oceny, czy należy podjąć próbę leczenia pacjenta na oddziałach intensywnej terapii (UCI), czy nie ma to sensu. Jednym z nich był wiek chorego, innym stopień jego autonomii i sprawności fizycznej wedle liczącej 100 punktów skali Barthel. Początkowo przez sito życia i śmierci przechodzili ci, którzy mieli przynajmniej 60 punktów, później obniżono ten wskaźnik do 25. Do dokumentu dołączono podział pacjentów na dziewięć kategorii, od sportowców przez osoby „delikatne”, które się w ciągu dnia „męczą” czy „w miarę zależne”, które samodzielnie nie wejdą po schodach i się nie umyją, poprzez chorych w stanie terminalnym.
– Ocena była wykonywana nie przez lekarzy, tylko personel domów opieki bez przygotowania medycznego. To etycznie i prawnie niedopuszczalne – mówi „Rzeczpospolitej” Alberto Madrigal, politolog z Madrytu.