(...)

A czego pan się domaga od Karola Guzikiewicza z Solidarności? - pyta Szumełdę dziennikarz Onetu.

Radomir Szumełda: Przeprosin i kary finansowej.

Przekonuje pan, że Karol Guzikiewicz naruszył pana nietykalność cielesną. Co stało się podczas zeszłotygodniowego, gdańskiego spotkania z premierem Morawieckim?

Przyszliśmy na spotkanie z grupą około 40 osób. Wśród nas byli ludzie z KOD, byli Obywatele RP, członkowie partii Zieloni, ale byli też i inni mieszkańcy Gdańska. Siedzieliśmy w sali BHP Stoczni Gdańskiej. Bardzo grzecznie wysłuchaliśmy przemówienia pana premiera, które trwało ponad godzinę. Nawet w sytuacji, gdy premier wyliczał nazwiska wielkich postaci związanych z salą BHP Stoczni Gdańskiej i nie wymienił Lecha Wałęsy i Bogdana Borusewicza, nawet wówczas zachowaliśmy spokój. Nie podobało nam się takie zakłamywanie historii, ale udało nam się powstrzymać emocje. W ciszy i skupieniu słuchaliśmy dalej. I później możliwość zadania pierwszego pytania dostała Magda Filiks z KOD. To pytanie być może zostało zadane w taki nieco irytujący dla premiera sposób, ale było bardzo merytoryczne i mieściło się w granicach debaty publicznej. Nie było w nim ataku, było to pytanie o plany rozwiązania problemów osób niepełnosprawnych i ich opiekunów.

I w tym momencie się zagotowało?

Tak, zaczęło wrzeć. Pani rzecznik rządu szybko założyła złą wolę Magdy i zaczęła jej przerywać. Magda się tym wzburzała, ale cały czas zadawała swoje pytanie. Część zwolenników premiera zaczęła krzyczeć z oburzenia. Na co premier zwrócił się do nich: "uspokójcie się, usiądźcie, to jest dobre pytanie. Trudne pytania mają prawo padać, mamy demokrację". To są słowa premiera.

Tutaj może pan pochwalić premiera Morawieckiego?

Absolutnie tak. Chyba nikt z nas nie miał poczucia, że to pytanie przeszkadzało premierowi. Natomiast on nie był w stanie zapanować nad emocjami swoich zwolenników. Jak się już podniosła wrzawa, część z nas, podniosła kartki "Misiewicze", "PiS to pic", ale bez okrzyków jeszcze. Myśmy nie krzyczeli. Później doszło już do rękoczynów, wzajemnego się przekrzykiwania.

Na filmach z tego spotkania widać, że było naprawdę gorąco.

Żeby było jasność, ja usiadłem z tyłu. Byłem jedyną osobą, która została rozpoznana przed wejściem na salę. W moim kierunku leciały epitety w stylu "pedał z KOD". Jeszcze przed wejściem do sali BHP.

Jak pan zareagował?

To jest strasznie smutne, ale ja się już przyzwyczaiłem. Bardzo często jestem obdarzany takimi epitetami, głównie w mediach społecznościowych, ale w rzeczywistym świecie też. Ale tam przed salą BHP grzecznie, bez reakcji ignorowałem takie słowa. Moje koleżanki i koledzy tak samo. Na sali BHP usiadłem z tyłu, trzymałem się nieco z boku. Wprawdzie w pewnym momencie podniosłem kartkę z napisem "PiS to pic".

I wtedy podszedł do pana Karol Guzikiewicz?

Tak. Karol Guzikiewicz mnie rozpoznał, zaszedł mnie od tyłu, wyrwał mi tę kartkę, i ją podarł. Rzucił się na mnie i złapał takim objęciem za szyję. Próbował wyszarpać mnie z sali. Mówił: "chodź, chodź, pójdziemy na solo". Pytał: "boisz się? Nie chcesz ze mną pogadać sam na sam?". Szarpał mnie mocno. Ja się w pewnym momencie uwolniłem od tego chwytu. Zachowanie Karola Guzikiewicza było niedopuszczalne, ale moje koleżanki podczas tego spotkania zostały jeszcze mocniej poturbowane.

Później rozmawiałem pan z Karolem Guzikiewiczem za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Tak. Ja pierwotnie nie chciałem iść z tym sądu. Ale kiedy media prawicowe zaczęły relacjonować to całe wydarzenie, w ogóle pomijając apel premiera do swoich ludzi i robiąc z nas bojówkarzy, zmieniłem zdanie. Zdecydowałem się podjąć kroki prawne i wobec Karola Guzikiewicza i tych dwóch redakcji wówczas. A teraz wobec Gazety Polskiej.

(...)