Głoszenie sukcesów własnych wbrew faktom albo antycypowanie tych, które dopiero nadejdą, i sprzedawanie ich jako pewnych jest strategią ryzykowną dla każdej władzy. Bo taki przechodzony sukces natychmiast zamienia się w klęskę.

Minister Michał Dworczyk z nieznanych przyczyn nie nagłaśnia realnych dokonań – np. sprawnie działającego systemu zapisów na szczepienia, esemesowej informacji i PESEL-owej koordynacji szczepionych – za to z uporem obwieszcza sukces tam, gdzie o niego najtrudniej, czyli w kwestii dostaw. Od początku programu wiadomo, że koncerny mają kłopoty z wywiązywaniem się z umów i zobowiązań. Początek szczepień powinien nauczyć i nas, i ministra Dworczyka, że nie należy ogłaszać zwycięstwa i nie należy planować optymistycznie momentu, „kiedy każdy chętny będzie się mógł zaszczepić", bo to zależy od nas tylko – co najwyżej – w połowie.

Interes jest wspólny: i władza, i obywatele (w większości) chcą, by szczepienia szły jak najszybciej. Ale tego chcenia nie należy przekuwać w propagandę, bo „pobożne życzenia" w starciu z rzeczywistością powodują rozczarowanie i złość, choć akurat w tej sprawie rząd raczej nie zawinił.

Niestety, pełna kontrola oznacza nie tylko pełnię władzy, ale także pełnię odpowiedzialności. I jeśli rząd nie chce się dzielić obowiązkami np. z samorządami ze strachu, że opromieni je udana akcja szczepień, to musi się też pogodzić z tym, że obciążą go wszelkie negatywne skutki działań własnych, ale i wszystkich innych podmiotów zaangażowanych w społeczne zdobywanie odporności.

Edward Gierek przekonał się o tym mechanizmie bardzo boleśnie: bo skoro to on i jego partia mieli sprawić, że Polska była dziesiątą potęgą gospodarczą świata, to ich winą było też to, że w robotniczej stołówce podrożały kotlety.