Był wrzesień 2020 r. Władimir Putin spotkał się w Soczi z Aleksandrem Łukaszenką, który dopiero co „wygrał" szóste z rzędu wybory, ale jeszcze nie radził sobie z bezprecedensowymi protestami na ulicach białoruskich miast. Są plotki, że wtedy gospodarzowi Kremla obiecał reformę konstytucji, a nawet powtórne wybory już wiosną. Ale na nowo wybuchła wojna w Górskim Karabachu pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem, Moskwa musiała więc rzucić wszystkie siły na zakaukaski pokład, by utrzymać swoje wpływy w regionie i powstrzymać Turcję.

Łukaszenko świetnie wykorzystał geopolityczne zawirowania Kremla i po raz kolejny czas zagrał na jego korzyść. Stłumił pałami protesty, zastraszył robotników, zaostrzył prawo i niemal wprowadził w kraju stan wojenny. Obiecane Putinowi zmiany w konstytucji postanowił odroczyć na nieokreślony termin. Może pod koniec 2021 r., a może dopiero w kolejnym. Tak zapowiadał podczas niedawnego Ogólnobiałoruskiego Zjazdu Ludowego. Tysiące delegatów i owacje na stojąco. W poniedziałek Łukaszenko udał się więc do Soczi po raz drugi i relacjonował wyniki swojej największej propagandowej pokazówki z ostatnich pięciu lat. Próbował przekonać Putina, że wszystko ma pod kontrolą. Rozmowa była tak bardzo owocna, że rozmówcy nie mieli nic do powiedzenia mediom.

Łukaszenko potrafi omamić każdego polityka, zwłaszcza zachodniego, ale nie Putina. Ten bowiem zna rzeczywiste nastroje Białorusinów. Nieprzypadkowo w 2020 r. pojawiały się informacje o tajnych sondażach, które po cichu przeprowadzają rosyjskie ośrodki rządowe w Mińsku i innych miastach sąsiedniej republiki. W Moskwie więc dobrze wiedzą, że białoruski przywódca stracił poparcie większości rodaków – najbardziej lojalnych wobec Rosji ze wszystkich narodów dawnego ZSRR. Wiedzą też, że ta lojalność jest mocno zagrożona. A nie chodzi tylko o wpływy. Rozumieją, że ewentualny sukces „bratniego narodu białoruskiego" na ulicy mógłby jak wirus przerzucić się na ulice rosyjskich miast. W kraju, gdzie niemal 20 mln ludzi żyje w ubóstwie i króluje korupcja, nie brakuje powodów do protestów. Zwłaszcza że w więzieniu siedzi Aleksiej Nawalny, którego zwolennicy już wiosną zapowiadają kolejne demonstracje. Zwłaszcza że w Rosji nadchodzą wybory parlamentarne, a to właśnie wybory do Dumy wywoływały w historii rządów Władimira Putina największe turbulencje. Wystarczy przypomnieć 24 grudnia 2011 r. i ponad 100-tysięczny tłum w alei Sacharowa w Moskwie.