Kwestie humanitarne są dość oczywiste. Ludzie wegetujący na naszej granicy to nasi bliźni i za żadną cenę nie można dopuścić do ich dramatu. To my – w przeciwieństwie do reżimu z Mińska - jesteśmy depozytariuszami i ex lege obrońcami standardów z zakresu prawa człowieka. Wynika to z naszego wewnętrznego prawodawstwa i podpisanych konwencji. Na dodatek, by na chwilę pominąć powinności czysto chrześcijańskie, jesteśmy pod okiem całego wolnego świata. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że grupa kilkudziesięciu osób będzie marnieć do śmierci w polskim pasie przygranicznym filmowana przez polskie i światowe ekipy telewizyjne; nie mieści się to w żadnej logice.

A teraz kwestie systemowe. Ludożerczy reżim z Mińska dokonuje aktu handlu ludźmi (jest to karalne w świetle prawa międzynarodowego) i narusza wspólną granicę Unii Europejskiej. To problem nie tylko Warszawy, ale przede wszystkim Unii, czyli Brukseli. To na szczeblu unijnym winny zapadać decyzje o wsparciu Warszawy, zarówno w sensie logistycznym jak i (ewentualnie) finansowym. A co jeszcze ważniejsze, to Bruksela winna szybko rozważyć kroki zaradcze. Wzmocnić sankcje przeciw Łukaszence i wszcząć oficjalne śledztwo w sprawie łamania praw człowieka i handlu ludźmi. Białoruski dyktator powinien zrozumieć, że w tej ostatniej kwestii może w przyszłości się nie wywinąć od odpowiedzialności przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze; może to go powstrzyma.

Nie można również – z perspektywy Brukseli – nie zauważać w tej kwestii roli Rosji. Monitoring lotów ze środkowego wschodu na teren Białorusi wskazuje, że w proceder nielegalnego transferu ludzi do Unii może być zaangażowana Rosja. Nagłośnienie tego faktu i pogrożenie Putinowi – to też bardziej rola instytucji unijnych, niż Warszawy.

Gdybym miał podpowiadać polskiemu rządowi jakie działania podjąć w sprawie ryzyka klęski humanitarnej na wschodniej granicy sugerowałbym przede wszystkim aktywność na forum międzynarodowym i domaganie się interwencji naszych europejskich partnerów. To ruch najważniejszy. Natomiast pomysłem najgorszym jest wysyłanie na granicę wojska i prężenie muskułów: ot, nie wpuścimy do Polski nawet guzika!

Myślę, że co do grupy Afgańczyków (nie tylko), którzy dziś błąkają się między lufami białoruskich i polskich pograniczników – jedyne co możemy zrobić, to pokazać jak bardzo różnimy się od satrapy z Mińska, udzielić im schronienia i dać szansę do ubiegania się o azyl. Jeśli go nie otrzymają, wchodzi w grę oczywiście ekstradycja, choć dziś – kiedy cały świat z wypiekami śledzi exodus z afgańskiej stolicy, trudno to sobie wyobrazić.