Gdy 200 lat temu rosyjski historyk Nikołaj Karazin udał się do Francji, rosyjscy imigranci poprosili, by w skrócie opowiedział, co się dzieje w ich ojczyźnie. Odpowiedział najkrócej, jak się da: „kradną”. To kwintesencja odwiecznego problemu Rosji.

Luksusowe zagraniczne wille i podmoskiewskie pałace rosyjskich urzędników często przekładają się na zły stan dróg w kraju, służbę zdrowia, a nawet rujnują rosyjskie ambicje kosmiczne. Zatruwają też środowisko, i to na dużą skalę. Gdy tysiące ton oleju napędowego płynęło z Norylska w kierunku Morza Karskiego, szefowa głównego rosyjskiego urzędu odpowiedzialnego za ochronę środowiska była już w drodze. Udała się tam – jak donoszą niezależne rosyjskie media – samolotem należącym do korporacji zarządzającej feralną elektrociepłownią, która zatruła rzeki.

Greenpeace obawia się, że jej właściciel uniknie odpowiedzialności, i domaga się od „kompetentnych organów” wyjaśnienia tej sytuacji. Słusznie, gdyż równie dobrze główna strażniczka rosyjskiej przyrody mogłaby się udać na przykład prywatnym odrzutowcem właściciela wysypiska, by sprawdzić, czy ten nie zatruwa środowiska, i wysłuchać przy okazji zdesperowanych lokalnych mieszkańców, a takich w Rosji nie brakuje. Podobnie jak płonących wysypisk śmieci. Ale czy wysypisko należące do jednego z najbardziej wpływowych miliarderów w kraju mogłoby zatruwać środowisko? A gdzież tam! Jeszcze dziesięć lat temu powstała w Rosji strategia dotycząca utylizacji odpadów. Na razie utylizuje się około 5 proc., ale to ma się zmienić. W grudniu rosyjska Duma pozwoliła odpady palić, jeżeli „nie nadają się do powtórnego użycia”.

Dowiedz się więcej: Katastrofa w Norylsku. Arktyczny Czarnobyl

Zresztą gubernator Kraju Krasnojarskiego (tam doszło do awarii elektrociepłowni) stwierdził, że najlepszym sposobem na ratowanie sytuacji w Norylsku będzie, o ironio, podpalenie rzek. Interweniować musiał prezydent, który skrytykował gubernatora na oczach telewidzów rządowej stacji. Inaczej być nie mogło, bo car jest dobry, a źli są bojarzy.