Po tym, jak przedstawiciel prokuratora generalnego złożył wniosek o wykluczenie jednego z sędziów Trybunału Sprawiedliwości UE, osłupienia nie krył nawet prawnik polskiego MSZ, który przedstawiał oficjalne stanowisko Polski.

Przebieg wtorkowej rozprawy musi przypominać to, co wydarzyło się tuż przed wyborami samorządowymi. Zbigniew Ziobro tuż przed głosowaniem złożył do Trybunału Konstytucyjnego skargę na przepisy traktatu europejskiego. Opozycja dostała wówczas świetne paliwo do mówienia o eurosceptycyzmie PiS i do straszenia Polaków polexitem. Wynik wyborów samorządowych pokazał polaryzację Polski na bardziej liberalne i proeuropejskie miasta oraz na bardziej konserwatywną prowincję. Ale nawet tam  sprawa sporu z Brukselą budzi obawy – wszak dopłaty unijne są manną, którą regularnie dostają polscy producenci rolni. Dlatego właśnie PiS po wyborach samorządowych przyjął ustawy, które spełniały w zasadniczy sposób wnioski TSUE dotyczące reformy Sądu Najwyższego. PiS zrozumiał, że nie stać go na wyniszczający spór z Unią. Wbrew pozorom PiS nie ugiął się przed Brukselą, tylko cofnął się przed niepokojem Polaków, który dał się zauważyć przy urnach.

Nie sposób nie odczuwać déja vu po wtorkowej rozprawie. Oficjalnie Polskę reprezentował Bogusław Majczyna z MSZ, który merytorycznie wyłożył argumenty rządzących w sprawie zmian w systemie sądowniczym. Jak udało nam się potwierdzić nieoficjalnie w dwóch źródłach zbliżonych do obozu władzy, w ramach uzgadniania założeń procesowych żadne ministerstwo nie zgłosiło uwag innych niż te, które proponował MSZ. Dlatego zaskoczeniem nie tylko dla dużej części rządu, ale też dla wielu osób w PiS, było wystąpienie przedstawiciela prokuratora generalnego Tomasza Szafrańskiego, który złożył wniosek o wykluczenie sędziego Koena Lenaertsa, zarzucając mu, że spotykał się z sędziami z krytycznego wobec zmian stowarzyszenia Iustitia. – To był autorski projekt Zbigniewa Ziobry – mówi nasze źródło w obozie władzy. – Jedynym oficjalnym stanowiskiem rządu było to, które przedstawił Majczyna – tłumaczy inny z naszych rozmówców.

Ale druga strona może odnieść wrażenie, że było to zaplanowane przez rząd działanie. Pójście przez Ziobrę na zwarcie z TSUE trudno bowiem uznać za próbę szukania kompromisu. Dało to asumpt tym środowiskom w PiS, które są bardzo krytycznie nastawione do UE, by głosić tezę o konieczności konfrontacji, ponieważ „sędziowie chcą się włączyć w polityczną nagonkę na Polskę”. Ale jeśli tak, to po co Polska wykonywała pojednawcze gesty? Po co było kilka nowelizacji ustaw sądowych, które wychodziły naprzeciw oczekiwaniom Brukseli? Niektórzy zastanawiają się, czy nie było to celowe działanie ze strony resortu sprawiedliwości, by z jednej strony pokazać, że to Zbigniew Ziobro jest tym najtwardszym politykiem broniącym polskiej suwerenności przed zakusami Unii, a z drugiej przyczynić się do rozgrzania tematu polexitu, co doprowadzi do obniżenia wyniku PiS i co po wyborach pozwoli domagać się rozliczeń i przetasowań w partii. Ale trudno uwierzyć, żeby taki cynizm w polityce był możliwy.