Partia deklarowała, że nie zasiądą w nim ludzie zużyci władzą, więc w efekcie duża część ministrów czy wiceministrów jest kompletnie anonimowa nawet dla osób zajmujących się polityką.

Zbudowany przez Jana Marię Rokitę dziesięć lat temu gabinet cieni, do którego weszli Bronisław Komorowski, Ewa Kopacz, Bogdan Zdrojewski, Jacek Saryusz-Wolski, Marek Biernacki, pokazuje różnicę potencjałów tkwiących w tej partii wtedy i dziś. Wówczas była to formacja złożona z ciekawych postaci, dziś to zmęczone ośmioma latami rządów i poobijane ugrupowanie, które jeszcze nie doszło do siebie po utracie władzy.

Z politycznego punktu widzenia zaletą drużyny Schetyny jest godzenie zwaśnionych frakcji w PO. Znaleźli się w niej i Ewa Kopacz, i Tomasz Siemoniak. Bez wątpienia jasnymi stronami tego zespołu jest odpowiedzialny za MSZ Rafał Trzaskowski czy zajmujący się kulturą Rafał Grupiński. Ciekawym pomysłem jest postawienie na jednego ze zdolniejszych młodych posłów Platformy Krzysztofa Brejzę. Ale już ogłaszanie, że odpowiedzialny za infrastrukturę ma być Cezary Grabarczyk, który został w 2011 roku pozbawiony tego stanowiska przez Donalda Tuska z powodu swej nieudolności, zakrawa na kpinę z wyborców. Równie dobrze ministrem reprywatyzacji mogłaby zostać Hanna Gronkiewicz-Waltz...

Niektórzy ministrowie będą mieli łatwe zadanie – krytykowanie Witolda Waszczykowskiego czy Antoniego Macierewicza nie wymaga wielkiej inwencji. I rzeczywiście zamiast gabinetu cieni, czyli zespołu osób, które w przyszłości mają ewentualnie wejść do rządu i prowadzić politykę państwa, PO stworzyła lożę szyderców krytykujących PiS. Wątpię, by to przekonało wyborców do tego, by znów pokochali Platformę.