Ta wątpliwa przyjemność regularnie spotyka samorządowców. Sam schemat powtarza się od lat i – trzeba podkreślić – nie został wymyślony przez polityków obecnie rządzącej formacji. Jednak teraz wynoszony jest na zupełnie nowy poziom w efekcie otwartego konfliktu pomiędzy władzami lokalnymi i centralnymi, trwającego już od 2015 r. Polaryzacja stanowisk doprowadziła do tego, że nie są już nawet podejmowane próby dialogu. Widać to było doskonale przy okazji strajku nauczycieli i negocjacji, które go zakończyły. Zaproponowane wtedy przez rząd podwyżki nie były konsultowane ze środowiskiem samorządowym. A przecież to na władzach lokalnych w dużej mierze spoczywa obowiązek finansowania oświaty.

Czytaj także: Rząd dociska samorządy do budżetowej ściany

Ostatnie lata są zaś okresem szybkiego powiększenia się luki finansowej w oświacie. O ile w 2016 r. wynosiła ona 19 mld zł, o tyle w roku ubiegłym przekroczyła już 27 mld. A przecież większe wydatki na oświatę to niejedyne, a nawet nie największe, zmartwienie samorządów. Obniżka PIT czy wprowadzenie zerowej stawki dla młodych może dokonać prawdziwego spustoszenia w lokalnych budżetach. Zgodnie z szacunkami Związku Miast Polskich oznacza to uszczuplenie dochodów samorządów o ponad 7 mld zł.

Tych strat nie da się uzupełnić z innych źródeł, samorządy nie mają takich możliwości. W przeciwieństwie do rządu. Uszczelnienie systemu VAT, które przyniosło wielomiliardowe korzyści, podwyżka akcyzy czy planowana likwidacja limitu 30-krotności składek na ZUS, niezbędne do realizacji „piątki Kaczyńskiego", oznaczają dodatkowe dochody dla budżetu państwa. Samorządy nie zobaczą jednak z tego tytułu ani złotówki. Dlatego prezydenci kolejnych miast muszą informować, że nie będą w stanie zrealizować inwestycji, które obiecywali. Lista takich projektów się wydłuża, a wraz z nią rośnie niezadowolenie mieszkańców. Możliwe, że efekty tego niezadowolenia będą widoczne w wynikach kolejnych wyborów samorządowych. Ale w związku z politycznymi sympatiami większej części samorządowego środowiska prawdopodobnie nie spędza to snu z powiek politykom PiS.

Cudowny lek, który mógłby naprawić finanse samorządów, nie istnieje, ale najwyższy czas, żeby rozpocząć dyskusję o drodze prowadzącej do tego celu. Mogłoby w tym pomóc zagwarantowanie lokalnym władzom wyższego udziału w PIT (bo na to, że rząd podzieli się np. wpływami z VAT, trudno liczyć). Niektórzy eksperci proponują też „urealnienie" stawek podatku od nieruchomości. Zajmą się tym – jeśli w ogóle – dopiero posłowie kolejnej kadencji Sejmu. Tymczasem samorządowe budżety na przyszły rok trzeba układać już teraz.