Pierwsze banki zaczynają informować, że za ich pośrednictwem będzie można składać wnioski o bon turystyczny. Po 500+ czy środkach na szkolne wyprawki to kolejne sprawy urzędowe, jakie będziemy mogli załatwić online przez bankowe systemy. No właśnie, ale czemu nie urzędowe? Te z pompą uruchamiane wzbudziły znikome zainteresowanie i choć pandemia pewnie trochę to zmieni, to nadal nie ma co oczekiwać, że Polacy masowo zaczną z nich korzystać. Tymczasem u progu drugiej fali koronawirusa i prawdopodobnych kolejnych ograniczeń, jakie na nas wszystkich czekają jesienią, następne sektory stawiają na online. Szkoda, że sektor publiczny zdecydowanie ten wyścig przegrywa.

Pandemia wszystkich zaskoczyła, trudno więc mieć do kogokolwiek pretensje o to, że był do niej nieprzygotowany. Ale choć Polska od dawna jest w ogonie rankingów rozwoju gospodarki cyfrowej, nasze państwo niewiele robi, aby to się zmieniło. W Holandii czy krajach skandynawskich chyba wszystkie urzędowe formalności można załatwić przez internet. U nas kolejki choćby w wydziałach komunikacji najwyraźniej weszły już do kanonu. I nie robi się nic, aby z nich zrezygnować.

Banki zrobiły bardzo dużo i faktycznie jedynie część czynności wymaga stawienia się w oddziale, na czele choćby z poświadczeniem zmiany dokumentów czy podpisaniem umowy o kredyt hipoteczny. Inne sprawy możemy już załatwić sami, co dla banku oznacza oszczędność, a w efekcie odchudzanie sieci oddziałów.

Z zakupami jest tak samo, coraz więcej osób zmuszonych podczas marcowo-kwietniowego lockdownu do robienia ich w internecie przekonało się, że ta forma jest wygodna i praktyczna. Nawet jeśli tylko część z nich zmieni swoje przyzwyczajenia, oznacza to dla sektora ogromną zmianę. Nasz rynek e-handlu ma w tym roku rosnąć najszybciej w Europie, co pokazuje, o jakiej skali zmian mowa. Jesienna druga fala z pewnością te procesy przyspieszy, ale nie ma się co łudzić, że przez to rzadziej trzeba będzie odwiedzać urzędy. Postęp postępem, a swoje trzeba odstać i tyle.