#RZECZoBIZNESIE: Grzegorz W. Kołodko: Rząd chciałby sobie zbudować pomnik, ale kopie grób

Rząd pewnie chciałby sobie zbudować pomnik, ale kopie polityczny grób. Tylko że jego polityka zostanie tam złożona jeszcze nie w tej kadencji – mówi prof. Grzegorz W. Kołodko, ekonomista, b. wicepremier i minister finansów, wykładowca Akademii Leona Koźmińskiego, gość programu Pawła Rożyńskiego.

Aktualizacja: 10.04.2019 17:09 Publikacja: 10.04.2019 16:41

#RZECZoBIZNESIE: Grzegorz W. Kołodko: Rząd chciałby sobie zbudować pomnik, ale kopie grób

Foto: tv.rp.pl

Co w sytuacji strajku nauczycieli powinien zrobić rząd?

Powinien po części ustąpić i zaproponować konstruktywne porozumienie. Sytuacja jest bardzo niekorzystna. Trzeba minimalizować straty, jakie powoduje, także społeczne i kulturowe. Nietypowe jest strajkowanie w miejscu edukacji, wychowania i kształcenia.

Trzeba się porozumieć, a nauczycielom należą się podwyżki płac. Trzeba dzielić sensownie owoce rosnącej wydajności pracy. To, że wydajność pracy rośnie w gospodarce przez ostatnie lata, jest także następstwem dobrej pracy w sferze nieprodukcyjnej czyli usług. W tym usług publicznych jak ochrona zdrowia, oświata, kultura, nauka i bezpieczeństwo.

W tej sprawie musi dojść do porozumienia. Lepiej, żeby rząd zrobił to zawczasu. Dobra polityka polega na umiejętności rozwiązywania sytuacji konfliktogennych zanim staną się konfliktowe. Strajk to już jest konflikt. Można było tego uniknąć.

Rząd twierdzi, że nie stać go na płacenie tyle, ile chcą nauczyciele.

A na marnotrawne wydatki zbrojeniowe pod kłamliwym hasłem obrony narodowej go stać? Na kupowanie niepotrzebnej amerykańskiej broni, która nigdy nie będzie użyta, to go stać? A na płacę dla nauczycieli, którzy kształcą przyszłe pokolenia polskiego społeczeństwa, go nie stać? To jest bardzo dziwne. Trzeba się było zastanawiać, gdy się podejmowało inne decyzje albo jak się składa niedorzeczne obietnice.

Chyba właśnie te obietnice zdenerwowały nauczycieli. Nagle rząd rozdaje 40 mld zł.

Jeśli kogoś stać na obietnice, twierdząc, że one nie są puste i mają pokrycie, to znaczy, iż stać ten rząd na pewne typy wydatków publicznych. Jednakże cały czas występuje twarde ograniczenie budżetowe; nie można wydawać więcej, niż się ma. Można najwyżej wydłużyć perspektywę czasową i mówić, że się będzie miało, o ile niekiedy finansujemy część wydatków przyrostem długu publicznego, który później można płynnie obsługiwać. Obecnie nie ma takiej konieczności; wręcz dług publiczny powinien być ograniczany na fali dobrej koniunktury.

Gdyby rząd był rozumny i rozważny, to wycofałby się z niektórych nierozsądnych propozycji złożonych pod wpływem polityki, w oderwaniu od autentycznych potrzeb społecznych i realiów finansowych. Nie ma takiej potrzeby społecznej jak trzynastka dla wszystkich emerytów. A jest taka potrzeba, jak podwyżka płac dla nauczycieli. Nie ma potrzeby bezeceństwa psującego system podatkowy, jak zwolnienie z podatku dochodowego ludzi do lat 26, w sytuacji, kiedy nie starcza środków na podwyżki dla pielęgniarek, których masa wyemigrowała. Należy sensownie i proefektywnościowo, z punktu widzenia rozwoju społeczno-gospodarczego dzielić owoce wzrostu wydajności pracy.

Pensje nauczycieli rosną wolniej niż w innych działach gospodarki. Dlaczego nastąpiło to rozwarstwienie?

Rządy „zielonej wyspy", jak i „dobrej zmiany" miały inne preferencje, a nauczyciele niedostatecznie głośno tupali, w odróżnieniu od osób niepełnosprawnych, górników, policjantów, pielęgniarek czy lekarzy. To jest przejawem złej polityki. Od tego mamy różne formy dialogu społecznego, aby dyskutować i zastanawiać się nad rzeczowymi rozwiązaniami.

Dużo słychać o spójności społecznej, inwestowaniu w kapitał ludzkich. W ustach większości polityków jest to pustosłowie. Oni nie rozumieją istoty spójności społecznej, nie ogarniają intelektualnie treści inwestowania w kapitał ludzki.

Gdy ostatni raz byłem wicepremierem i ministrem finansów,miałem podobny problem, który został rozwiązany z punktu widzenia społecznego (bo się należało) i finansowego (bo było z czego sfinansować). W latach 2002-3 podwyżka dla nauczycieli, uzgodniona z nimi, była uzależniona od wzrostów dochodów do budżetu z tytułu poprawy ściągalności VAT. Była też rozłożona na etapy, które były uruchamiane pod warunkiem, że minister finansów potrafił zapewnić twarde finansowanie.

Ten rząd wpierw hullabaloo, wychwalał się na lewo i prawo, jak znakomicie poprawia się sytuacja. Wszyscy uwierzyli, włącznie z nauczycielami, policjantami, emerytami, że są pieniądze. Dla każdego po trochu, dla emerytów „trzynastka", dla ich wnuków zwolnienie z podatków. To jest psucie systemu podatkowego i polityki społecznej.

Rząd pewnie chciałby sobie zbudować pomnik, ale kopie polityczny grób. Tyle że jego polityka zostanie tam złożona jeszcze nie w tej kadencji, być może w następnej, o wygranie której chodzi. Przecież z punktu widzenia politycznego te ruchy ustawiają w paskudnej sytuacji opozycję.

Opozycja jednak nie występuje przeciw rozszerzeniu 500+.

No właśnie. Bo się boją. Wiedzą, że jak będą występować przeciwko popularnym gestom i czynom, to będą przegrywać wybory. Gdyby rozsądni politycy mieli odwagę wystąpić przeciwko niepotrzebnym zwiększaniu wydatków zbrojeniowych, to byliby oskarżeni bez mała o zdradę narodową. Koalicja rządząca z opozycją zamiast spierać się o to, jak poprawiać skuteczność naszej dyplomacji i prowadzić zgodną z polska racją stanu politykę zagraniczną, kłóci się o to, kto w większym stopniu, PiS czy PO, marnotrawi środki na wojsko., bo drudzy wydawaliby je lepiej. A należy wydawać ich mniej, by mieć także dla nauczycieli.

W tym roku na zbrojenia wydamy 45 mld zł. Udział wydatków tzw. obronnych w PKB ma wzrosnąć 2 2 do 2,5 proc., a zatem gdzieś musi on spaść o 0,5 proc. Dlaczego nie na oświatę, kulturę i naukę? Jakżeż niemądra i szkodliwa jest taka polityka!

Po nauczycielach wystąpią kolejne grupy zawodowe?

To zależy, jak rząd rozwiąże ten problem. Czy będzie twórczy kompromis, czyli to wszyscy są w równym stopniu zadowoleni, czy też będzie zgniły kompromis, kiedy to wszyscy się w końcu zgodzą, bo będą w równym stopniu niezadowoleni.

A problem z taksówkarzami?

Taksówkarze mówią, że są przeciwko nielegalnym przewozom. Ale Uber nie jest nielegalny. Jest potwornie konkurencyjny dla nietanich taksówek. Podobne strajki przeżywałem, gdy wchodziłem ostatni raz do rządu. Wtedy wokół ministerstwa finansów jeździły bez przerwy taksówki i trąbiły, bo wprowadzaliśmy kasy fiskalne, co podobno miało dobić i zniszczyć polskie taksówki. A przecież było to słuszne posunięcie, dzięki któremu i na płace dla sfery budżetowe mieliśmy trochę więcej środków. Czyli jest pan za Uberem?

Ogólnie tak, ale negocjowałbym szczegóły techniczne. Nie należy wylewać dziecka z kąpielą. Uber to na swój sposób genialne, bardzo proste rozwiązanie. Być może jest wskazana większa regulacja z punktu widzenia profesjonalizmu osób, które prowadzą te samochody. Z mojego doświadczenia wynika, że są to w większości cudzoziemcy. Nie mam nic przeciwko nim pod warunkiem, że wiedzą, jak się dobrze obsługuje pasażera i samochód. Oni sobie świetnie radzą w miejscach, których nie znają, bo posługują się GPS. Nie należy tego zabraniać i likwidować.

Wracając do sytuacji finansów publicznych. Nowe propozycje PiSu będą wiązały się z przekroczeniem progu 3 proc.?

W tym roku jeszcze nie. Dzięki możliwościom pewnych przesunięć wewnątrz budżetu i tzw. twórczej księgowości (mieszczącej się w ramach przepisów) może w tym roku jeszcze się udać bez nowelizacji budżetu.

W 2020 r. prawdopodobnie deficyt przekroczy 3 proc. PKB, a w 2021 r. na pewno, o ile będą zrealizowane wszystkie nieroztropne obietnice. Kosztowność obietnic PiSu jest ogromna. Rząd może się wycofać z niektórych i natychmiast byłyby pieniądze na podwyżki dla nauczycieli. To by było rozsądne posunięcie, ale rządu politycznie na to nie stać. Jeśli pójdzie swoim pełnym frontem i się potknie o własne nogi, to wygra wyboru na drugą kadencję, ale potem ja przegra i będzie odchodził w niesławie, bo zdestabilizuje finanse.

Ale najpierw trzeba zlikwidować obowiązujący próg wzrostu wydatków publicznych lub go zmodyfikować, aby system pozwalał na taki wzrost wydatków, jakiego wymaga realizacja rządowych decyzji i obietnic. Będzie to też kolejny punkt konfliktogenny na styku Polska-UE, która na pewno nie przyklaśnie zmianie reguły wydatkowej w polskim systemie.

Na pewno będą się czepiać? Popatrzmy na Włochy czy Francję.

Tak, będą, choć w jaki sposób i jakie będą tego konsekwencje, to się dopiero okaże. Gdyby sobie wyobrazić, że Polska ma w nowej Komisji Europejskiej komisarza odpowiedzialnego za finanse publiczne (na co się nie zanosi), to będą inne reakcje KE, niż kiedy dostaniemy inny zakres odpowiedzialności wspólnej polityki.

Włochy są wrażliwym punktem. Tam dług publiczny w stosunku do PKB jest ponad dwuipółkrotnie większy niż w Polsce. Relatywnie niski dług to znakomity argument tego rządu Mamy tylko 50 proc., do 60 proc. jeszcze dużo brakuje; o co ta wrzawa?. Według polityków PiS (i jeszcze niektórych innych) deficyt budżetu w wysokości 3 proc. PKB przekroczyć można, bo nie jesteśmy w obszarze euro i się tam nie wybieramy....

Można też wycisnąć więcej z bogatych.

Na pewno nie przed wyborami, ale po wyborach i to może się zmienić i zapłacimy więcej podatków. Raczej nie VAT-u, bo to dotyczyłoby wszystkich.

Wpływy do budżetu mogą wolniej rosnąć albo spadać, bo np. będzie spowolnienie gospodarcze. Co wtedy?

Spowolnienie gospodarcze będzie bezwzględnie; już jest. W następnej kadencji średnie roczne tempo wzrostu będzie mniejsze, więc baza podatkowa będzie się zawężała. Dochody do budżetu będą relatywnie mniejsze, a wydatków ma być coraz więcej. Będzie brakowało pieniędzy. Są tego dwa „proste" rozwiązania. Albo zwiększymy deficyt i przyrost długu na dłuższą metę, albo grozi nam zwiększenie fiskalizmu, czyli zwiększanie obciążeń podatkowych przedsiębiorców i ludności. Obciążenie w stosunku do PKB mamy cały czas poniżej przeciętnej UE i OECD, jest więc pole do zwiększania opodatkowania, transferów, wydatków publicznych. To ważki argument populistów. Ja zaś uważam, że wydatki z budżetu winny rosnąć wolniej niż dochody, a jedne i drugie wolniej niż dochód narodowy.

Co rząd powinien teraz zrobić?

Najmądrzejsze, co mógłby w tej chwili zrobić, to gdyby wyszedł przywódca polityczny i powiedział „sytuacja jest taka, że trzeba zasadniczo podnieść płace nauczycielom, bo to kwestia dobrostanu i naszej przyszłości. Każdy rozumie, że są wydatki i dochody, które muszą się bilansować – jak w naszych rodzinnych budżetach - więc rezygnujemy Z trzynastki dla emerytów i zwolnienia z podatku ludzi młodych". Gdyby stał się taki polityczny cud, to w takiej sytuacji prosiłbym opozycję, by nie napadała na władzę „obiecywaliście, a się wycofujecie", tylko przyznała: „macie rację". W polityce wycofywanie się z błędnej decyzji należy docenić i pochwalić.

Gdyby jednak te pieniądze były, na co wydałby pan te kilkadziesiąt miliardów?

Z pewnością nie na tzw. obronę narodową czy rozszerzanie programu 500+. Dzieci się ma na własny koszt, a nie sąsiada płacącego podatki.

Wydałbym te pieniądze na walkę o czyste środowisko naturalne, poprawę infrastruktury i inwestycje w kapitał ludzki. Wydałbym na oświatę, kulturę, badania, wdrożenia.

Co w sytuacji strajku nauczycieli powinien zrobić rząd?

Powinien po części ustąpić i zaproponować konstruktywne porozumienie. Sytuacja jest bardzo niekorzystna. Trzeba minimalizować straty, jakie powoduje, także społeczne i kulturowe. Nietypowe jest strajkowanie w miejscu edukacji, wychowania i kształcenia.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Gospodarka
Hiszpania liderem wzrostu w eurolandzie
Gospodarka
Francję czeka duże zaciskanie budżetowego pasa
Gospodarka
Największa gospodarka Europy nie może stanąć na nogi
Gospodarka
Balcerowicz do ministrów: Posłuszeństwo wobec premiera nie jest najważniejsze
Gospodarka
MFW ma trzy scenariusze dla Ukrainy. Jeden optymistyczny, dwa – dużo gorsze