„Miłość jest wszystkim”, reż. Michał Kwieciński
Wyd. Kino Świat
Tak, wiem: to jest film, który powinno się oglądać przed Bożym Narodzeniem. Ale o odrobinie szczęścia można pomarzyć w każdym momencie roku. „Miłość jest wszystkim” Michała Kwiecińskiego to bajka. Gdańsk przypomina tu miasto z sennych marzeń, a większość bohaterów wygląda tak, jakby właśnie ktoś wyciął ich z żurnala. Ale w tej świątecznej laurce kryją się prawdziwi ludzie. Często przegrani. Ze swoimi problemami. Tylko jeden wątek przypomina tu opowieść o Kopciuszku, który zdobywa królewicza (w tej wersji to ekspedientka ze stoiska z biżuterią i słynny piłkarz-celebryta). Inni bohaterowie to m.in.: córka znanego aktora, która nawet po śmierci ojca z trudem wybacza mu egoizm i zapatrzenie w siebie, jej mąż, zresztą w separacji. Budowniczy, ojciec dwojga dzieci, wyrzucony właśnie z pracy. Osiemnastolatek wdający się w romans z dojrzałą kobietą. Jest w filmie wątek telewizyjny: ludzie, który przygotowują świąteczny show. I wreszcie Mikołaj. Zostaje nim, przez przypadek, facet „z łapanki”, który właśnie przyjechał z Finlandii, żeby odszukać zostawionych przed laty żonę i syna. I to on - pełen goryczy, trzeźwo patrzący na świat - nadaje ton całemu filmowi.
Ci wszyscy niespełnieni, przegrani ludzie w wigilijny dzień odbijają się od dna. Bo przecież można. Kwieciński potrafi opowiadać o nich z dystansem i humorem, ale też umie widza wzruszyć. Bardzo dużo „Miłość jest wszystkim” zawdzięcza Olafowi Lubaszence, który Świętemu Mikołajowi dał poczucie przegranej, ale też mądrość, prawdę i specyficzne ciepło. Obok niego w filmie wystąpiło kilka pokoleń aktorów. Od Jana Englerta, przez Eryka Lubosa, Agnieszkę Grochowską, Joannę Kulig czy Julię Wyszyńską aż do ciekawej debiutantki Aleksandry Adamskiej.
„Serce nie sługa”, reż. Filip Zylber