Nie ma co ukrywać, podzieliliśmy się w ocenach rozwoju Polski. Jak obrońcy polskiej transformacji mówią, że dzięki rozpoczętym przez Leszka Balcerowicza reformom dochód przeciętnego Polaka wzrósł realnie w ciągu 28 lat ponad trzykrotnie – jej pryncypialni krytycy natychmiast podnoszą argumenty o wyprzedaży za bezcen majątku narodowego, emigracji, nędzy i Polsce w ruinie. Jak z kolei pan premier oznajmia w swoim exposé, że pod jego rządami gospodarka wreszcie zaczęła się rozwijać, uciekła z pułapki średniego rozwoju, a jej innowacyjność gigantycznie wzrosła – niechętni obecnej polityce gospodarczej malkontenci wskazują, że rozwój odbywa się na kredyt (bo bez odpowiednich inwestycji), finansom publicznym grozi nadchodząca zapaść, a w przełom w innowacyjności uwierzą, jeśli ujrzą choć jeden z zapowiadanego cztery lata temu miliona samochodów elektrycznych. Wspólnego mianownika, choćby najmniejszego, po prostu brak, bo nikt nie da się przekonać, że (zgodnie z freudowskim błędem pewnego polskiego polityka) „czarne jest czarne, a białe jest białe".

A może jednak warto na to wszystko spojrzeć z pewnego dystansu? Kilka tygodni temu występowałem w Bukareszcie na gali zorganizowanej przez największą rumuńską gazetę finansową. Gospodarze prosili mnie, abym opowiedział o doświadczeniach polskiej gospodarki. I o przeszłości, i o wyzwaniach na przyszłość.

I wówczas okazało się, że Polska widziana z perspektywy rumuńskiej wygląda zupełnie inaczej, niż widziana ze środka. Dla Rumunów nasz kraj jest wzorem do naśladowania i przykładem bezdyskusyjnego gospodarczego sukcesu. I nie ma się czemu dziwić. Kiedy w Polsce bolesne transformacyjne reformy przeprowadzaliśmy przez lata w sposób spójny i konsekwentny, w Rumunii po okresach postępu następowały okresy regresu. W rezultacie tego, kiedy w Polsce od roku 1992 mieliśmy nieprzerwany wzrost gospodarczy, w Rumunii najpierw PKB spadł o 30 proc. w latach 1989–1992, potem o 12 proc. w latach 1997–1999, a wreszcie o 9 proc. w latach 2009–2010. Łącznie w ciągu minionych 30 lat PKB Rumunii wzrósł tylko o 70 proc., a PKB Polski aż o 170 proc. PKB na głowę mieszkańca Rumunii, w roku 1989 o 8 proc. wyższy od polskiego, dziś jest o 17 proc. niższy. Kiedy z Polski wyemigrowało na dobre zapewne ok. 1–1,5 mln ludzi (zastąpiła ich zresztą zbliżona liczba imigrantów z Ukrainy i Białorusi) – dwukrotnie mniejszą Rumunię opuściły na stałe aż 4 mln mieszkańców. A choć nie bez racji lubimy narzekać na kiepską jakość naszych instytucji publicznych, z perspektywy gnębionej przez nieudolną biurokrację i szalejącą korupcję Rumunii wyglądamy prawie na raj.

Oczywiście, że oba kraje mają też wspólne problemy i wyzwania na przyszłość. Oba zmagają się z populizmem, oba stoją w obliczu utraty przewag konkurencyjnych skutkiem postępów 4. rewolucji przemysłowej, oba mają rozrzutne rządy kupujące głosy wyborcze zwiększaniem płacy minimalnej i wydatków rządowych. Ale zanim uznamy, że przed nami same kłopoty, przypomnijmy sobie, jak wiele udało się w Polsce dokonać w ciągu minionych 30 lat. I zamiast bełkotu na temat „Polski w ruinie" przeplatanego propagandą sukcesu zastanówmy się raczej, jak wykorzystać ujawnioną w czasie transformacji energię i przedsiębiorczość Polaków po to, by dalej iść do przodu. A w chwilach zwątpienia udajmy się do Bukaresztu, Sofii czy Kijowa, by spojrzeć na Polskę z tamtej perspektywy.

Witold M. Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, Akademia Finansów i Biznesu Vistula